Strony

piątek, 22 stycznia 2016

Rozdział 10

Czułam przeogromną wściekłość na osobę, która w tym momencie spała, a może raczej była nieprzytomna w pokoju obok. Gdy tylko zemdlał podałam mu dawkę specyfiku, o którym zapomniałam wieczorem i zaniosłam go do "jego" pokoju.
Jeżeli postanowię go wydać - on zrobi to samo. Nie widzi mi się kłótnia z Tsunade o tym, gdzie byłam. Jak to wytłumaczyć? No jak?
Targały mną różne uczucia. Od bezsilności po wściekłość. Zrezygnowałam po chwili z bezczynnego siedzenia w sypialni, założyłam bokserkę i krótkie spodenki i już mnie nie było w domu. Wyskoczyłam przez okno i znalazłam się w ogródku, pośród zniszczonych drzew. Naciągnęłam na dłonie rękawiczki i zaczęłam w szale uderzać w pień drzewa bez pomocy czakry. Ignorowałam ból i spadające liście, a nawet to, że w pewnym momencie czerwona ciecz zaczęła zdobić nagie już drzewo, bez kory. Gdy jednak ból stał się nie do wytrzymania, a adrenalina nieco opadła, odsunęłam się o krok i spojrzałam na poranione dłonie i zniszczone rękawiczki. Mnóstwo zadrapań, siniaków i krwi zdobiło moje dłonie, ale nie przejęłam się tym zbytnio. Uleczyłam to w parę sekund i zaczęłam ćwiczyć ataki w powietrzu. Najróżniejsze kopniaki i uderzenie, przez które nieomal kilkukrotnie upadłam.
Po dłuższym czasie cała oblana potem upadłam na kolana. Mięśnie dygotały z bólu. Dyszałam, ale czułam się odprężona. Uniosłam twarz do nieba i przymknęłam oczy. Dłonie opuściłam wzdłuż ciała i ćwiczyłam swój wyczulony słuch. Słyszałam każdy liść, szept, krok, a nawet skradanie się kota na dachu. Po chwili i zbliżające się w moją stronę, dosyć szybkie kroki. Najwyraźniej mężczyzna i nie shinobi. Żadnej czakry od niego nie było czuć, więc pomyślałam, że listonosz, który mnie zauważył, bądź usłyszał przyszedł się przywitać. Czasem ucinałam sobie z nim krótkie pogawędki.
Otwarłam oczy i niestety zauważyłam Uchihę. Skrzywiłam się i bez pomocy dłoni wstałam.
-Myślałem, że się obudzę w więzieniu - oznajmił z wyczuwalną, dziwną radością.
-Mam dla ciebie układ. Ty nie powiesz NIKOMU, że wyszłam z domu w nocy. To nie twoja sprawa, a ja nie pisnę ani słowa, że mnie zaatakowałeś - zaproponowałam, a on spojrzał na mnie zaskoczony. Chwilę się zastanawiał i kiwnął głową. Rozejrzał się dookoła i omiótł mnie wzrokiem.
-Masz siłę na mały sparing? - zapytał.
-A co jeżeli nie mam ochoty?
-Wymiękasz?
-Ha! Nie żartuj sobie! - huknęłam z kpiną.
-Bez czakry, tylko siła. Użyję jakiejś połowy, więc będziemy na równi.
Ja pokiwałam przecząco głową i z kieszonki wyciągnęłam tabletki regenerujące siłę fizyczną, ale tylko regenerujące.
-Możesz użyć całej siły.
-A to co? Myślisz, że nie dasz rady bez swoich tabletek? - zakpił z uśmieszkiem na twarzy.
Rzuciłam mu pudełko, a on skołowany je złapał.
-Weź jedną, dwie, ile chcesz. To tylko regeneruje siłę fizyczną, nie ulepszając jej - wytłumaczyłam, a on wyciągnął jedną. Wzruszył ramionami i pochłonął ją, odrzucając ją w moją stronę. Schowałam je do kieszonki i ustawiłam się gotowa do ataku, bądź obrony. Chłopak chwilę się powyginał, ścisnął pięści, powodując dźwięk jakby pękających kości i poszedł w moje ślady. Przyjrzałam się jego postawie i oceniłam sytuację. Na pewno jest silny i stał się jeszcze lepszy, ba, jest chyba o stokroć lepszy niż kiedyś. Ale ja też, no nie? Widocznie nie chciał atakować pierwszy, więc obmyśliłam w głowie plan. Szybko wysunęłam się do przodu, udając, że jak głupia po prostu prę do przodu. Uderzył mnie w brzuch, odsuwając parę kroków. Aż się zakrztusiłam, ale wiedziałam, że to nawet nie połowa jego siły. Dałam się specjalnie uderzyć, aby to sprawdzić. Nie lubiłam, gdy ktoś daje mi fory. Znów udawałam, że chcę się na niego bezmyślnie rzucić, a on spojrzał na mnie z jakimś dziwnym współczuciem i żalem. Wysunął pięść, myśląc, że po prostu się na nią nabiję, ale odskoczyłam w mgnieniu oka i zadałam cios. I kolejny i kolejny, a on w wielkim szoku w końcu złapał mnie za pięść i przerzucił za siebie. Ja jednak gładko wylądowałam na nogach i podkosiłam mu jedną z nóg. Zachwiał się, a ja schyliłam się, obracając z zamiarem przewrócenia czarnowłosego, jednak on podskoczył. Wykorzystałam to, uniosłam się na ręce i kopnęłam w plecy, których nie miał jak obronić. Upadł na kolana, a ja szybko wstałam. Zrobił to samo i stał na przeciw mnie.
-Może jakaś nagroda za wygraną? - wysapał, uśmiechając się wrednie.
-Co masz na myśli?
-Jedna prośba, którą przegrany musi spełnić - oznajmił, nadal się uśmiechając.
Zacisnęłam pięści i prychnęłam wściekle.
-Nie. Nie powiem ci gdzie wczoraj byłam - burknęłam, szykując się do walki.
-Okej, o to nie mam prawa cię spytać. To jak? - zapytał, także się szykując do dalszej walki.
-No dobra. Szykuj się do zmywania naczyń do końca swojego pobytu tutaj, Uchiha! - krzyknęłam z zaciętym wyrazem twarzy.
Zaczęłam się walka na poważnie. Dało się usłyszeć nasze przyśpieszone oddechy, uderzenia czy jęknięcia. Kilka razy się zdarzyło, że któreś z nas trafiło na jakiś obiekt w moim ogrodzie. Na szczęście zniszczeń nie było i jedyne czego potem żałowaliśmy to bólu, siniaków i zadrapań. W pewnym momencie złapał mnie za nadgarstek, wykręcając całą moją osobą, sprawiając iż byłam do niego tyłem. Syknęłam z bólu i po chwili uderzył mnie w tył głowy. Obraz mi się rozmazał i zachwiałam się. Nie chciał abym zemdlała, ale jedynie żebym straciła równowagę. Wyszarpnęłam rękę i zamachnęłam się drugą. Niestety nie widziałam dokładnie i chybiłam. Złapał mnie za obydwie ręce, więc zaatakowałam go nogą, uderzając go bardzo mocno w piszczel. Tym razem on syknął z bólu. Zaatakowałam drugą z jego nóg, a on zaczął się przewracać. Uśmiechnęłam się zwycięsko, ale on wzmocnił uścisk na moich nadgarstkach, jakimś sposobem się odbił, ale nie utrzymał równowagi i runęliśmy na ziemię. Bardziej ja, ponieważ mnie przygniótł.
-Ciężki jesteś, baranie! - pisnęłam, tracąc oddech. Szarpnęłam całym ciałem, jednak on nie dał się zrzucić. Widziałam już dobrze, więc postanowiłam zaatakować go pięściami, ale Sasuke był szybszy. Złapał mnie za dłonie i jedną przytrzymał nad moją głową. Chwilę się szamotałam, po czym zaczęłam ciężej oddychać.
-Wygrałem? - wysapał wyraźnie zmęczony. Już chciałam mu coś odwarknąć, ale to nic by nie dało. Zebrałam całą siłę i próbowałam go zrzucić, albo się jakkolwiek wyrwać. Jednak on w końcu użył obydwu rąk i trzymał nimi moje. Rozprostował je na całą swoją długość i patrzył mi zmęczony w twarz.
-Nie ma mowy! - warknęłam.
-Wygrałem, Sakura - mruknął, uśmiechając się. Puścił mnie, wstał i podał mi rękę. Jednak ją odtrąciłam i sama wstałam.
-Czego chcesz? - burknęłam zła.
-Oj, nie dąsaj się. Dawno mnie nikt tak nie zmęczył. Nie spodziewałem się, że jesteś tak dobra - pochwalił mnie z uznaniem w głosie. Rozszerzyłam oczy, nie wierząc w to, co słyszę.
-Więc co chcesz? - zapytałam, gdy w końcu udało mi się uspokoić oddech.
Podrapał się po głowie i zastanawiał chwilę.
-Pocałuj mnie.
Wmurowało mnie.
-Co? - syknęłam zszokowana.
-Pocałuj mnie - powtórzył. -Tu, w usta. - Wskazał ową część ciała.
-Żartujesz... To ma być jakiś kiepski żart? - zapytałam zła.
-Nie. Ale skoro wymiękasz... - mruknął i się odwrócił, wchodząc do domu.
Zacisnęłam pięści. Właśnie przekroczył drzwi i dosyć wolno szedł do środka. Knykcie mi zbielały, a paznokcie nieprzyjemnie wbijały się w skórę.
-Gnojek... - syknęłam do siebie pod nosem, zrywając się do biegu. Czułam, że będę żałować. Złapałam go za koszulkę, odwracając i przyciągając do siebie. Patrzył na mnie zdziwiony, gdy tylko nasze spojrzenia się skrzyżowały. Wpiłam się szybko w jego usta.
Mój pierwszy pocałunek...


*

Byłem zszokowany nieoczekiwanym ruchem dziewczyny. Sam nie wiem czemu moją nagrodą miało być właśnie to. Nie wiem czemu kazałem jej to zrobić i nie wiem co ją do tego nakłoniło. Byłem stuprocentowo pewien, że tego nie zrobi, ale o dziwo nie miałem jej czy sobie tego za złe, ba, nawet mi się spodobało to dziwne uczucie, towarzyszące czynności, której nie powinno być miejsca z tą osobą. Coś mnie zabolało, gdy dziewczyna się odsunęła. Miałem ochotę ją przysunąć, choćby siłą i znów zasmakować jej ust.
-Zadowolony? - zapytała retorycznie z jadem w głosie. Puściła moją bluzkę i wyminęła mnie, nie odwracając się.
-I to bardzo... - mruknąłem sam do siebie.
Schowałem twarz w rękach.
Co się ze mną do cholery dzieje? 
Czy ja właśnie sam się przyznałem, że pocałunek od tej niegdyś irytującej dziewczyny mi się podobał? Nigdy się nie całowałem i nie potrafiłem określić czy był to dobry pocałunek czy niezbyt udany, ale ja byłem zadowolony.
Po chwili nerwowo potrząsnąłem głową, pozbywając się dziwnych i niestosownych myśli.
Stwierdziłem iż Sakura zajęła łazienkę w celu zmycia z siebie wszelkiego brudu. Zauważyłem też, że była pora obiadowa, a po ciężkim treningu zarówno ja jak i pewnie Sakura jesteśmy głodni. Z niezadowoleniem stwierdziłem, że skoro z kanapkami nie dawałem sobie rady to w jaki sposób mam sobie poradzić z obiadem? Nie miałem też pieniędzy, więc pozostało mi czekać na Sakurę, albo zadowolenie się jakimiś ciastkami, które były schowane w szafce lub owocami z koszyka na blacie w kuchni. Miałem też ochotę na długą kąpiel, ale i to było niemożliwe do wykonania.
Westchnąłem ociężale, siadając na krześle. Nie wiedziałem co ze sobą zrobić, więc bawiłem się swoimi palcami, czasem spoglądając za okno lub patrząc na drzwi łazienki.
Nie rozumiałem co się ze mną dzieje. Od kiedy zamieszkałem z Haruno źle ze mną. Niedługo miną dwa tygodnie pobytu u niej, a dokładnie już jutro. Przez te dwanaście dni przyzwyczaiłem się do takiego stanu rzeczy i nie wiem w jaki sposób przystosuję się do mieszkania gdziekolwiek indziej bez niej. Pewnie zamieszkam gdzieś w Konoha, w miejscu gdzie będę pod ciągłym nadzorem, dostanę jakieś misje, pieniądze i będę próbował złapać Itachiego. Ale co dalej? No tak, odbudowa klanu Uchiha. Ale z kim? I jak to ma wyglądać? Jedyną kobietą jaka się mnie nie boi i byłaby chętna do utworzenia związku była Karin. Aż ciarki mi przeszły po kręgosłupie, wyobrażając sobie jaką stworzylibyśmy rodzinę i jak by to miało wyglądać. Szybko wyrzuciłem z głowy te okropne obrazy.
Nagle różowowłosa wyszła z łazienki, ubrana w wygodne ubrania z mokrymi włosami.
-Głodny pewnie jesteś, co nie? - zapytała, podchodząc do lodówki.
-Racja - stwierdziłem - ale wolę się nie brać za gotowanie. Nie wychodzi mi to.
Spojrzała na mnie zdziwiona, po czym wyciągnęła jajka na blat. Zignorowałem jej spojrzenie i przyjrzałem się opakowaniu na blacie.
-Masz ochotę na naleśniki?
Pokiwałem głową na "tak". Lubiłem naleśniki i byłem pewny, że nieważne co odpowiem i tak zrobi po swojemu.
Wyciągnęła mleko i szukała za innymi, potrzebnymi składnikami.
-Wyciągniesz miskę? - zapytała, ale i tak wziąłem to za rozkaz. Znalazłem niedużą, ale też nie za małą miskę i ustawiłem na blacie. -Wyciągnij patelnię - mruknęła. I to zrobiłem szybko, nawet znajdując olej i stawiając go obok kuchenki. Patrzyłem zahipnotyzowany na jej ruchy, na jej lekko podskakujące włosy. Stwierdziłem, że wygląda krucho, niepozornie. Że gdybym jej nie znał nigdy bym nawet nie pomyślał, że jest shinobi. Nie potrafiłem się skupić. Siedziałem i tylko patrzyłem jak pracuje. Dziewczyna szybko zrobiła masę na naleśniki i wzięła się za smażenie. Pomyślałem, że na pewno przyda jej się talerz na gotowe już placki. Spojrzała na mnie, niemo dziękując.
Chwilę później na talerzu znalazła się dosyć wysoka budowla, a masa się już skończyła, więc uszykowaliśmy sztućce, dżemy i talerze.
-Smacznego - burknąłem.
-Smacznego - powtórzyła, zabierając się za jedzenie.
Ukradkiem się jej przyglądałem. Nawet nie wiedziałem czemu jej się tak przyglądam i nie potrafiłem przestać. Nie mogłem też zapomnieć o tym co miało miejsce jakąś godzinę temu. Dlaczego to zrobiła? Dlaczego to w ogóle miało miejsce?
Dziewczyna też wyglądała na zamyśloną. Jadła wolniej niż zazwyczaj, nie zwracała na mnie uwagi i często spoglądała za okno. Był piękny, jesienny dzień. Nie zapowiadało się na deszcz, za którym nie przepadałem.

*

Przestań... Przestań... PRZESTAŃ SIĘ NA MNIE GAPIĆ.
Miałam ochotę to wykrzyczeć, ale zamiast tego po prostu go ignorowałam. Cały czas czułam jego wzrok na sobie, co powoli mnie zaczynało irytować. Starałam się nie myśleć o nim. Postanowiłam, że od razu po posiłku wyjdę na dwór. Może odwiedzę Yamanakę? Dobry pomysł.
Gdy już wszystko pochłonęłam to szybko odłożyłam wszystko do zlewu.
-Pozmywasz? Wychodzę - oznajmiłam, nie patrząc na niego.
-Ale przecież wygrałem. Chyba nie muszę, co nie? - zapytał. Westchnęłam.
-To prawda, wygrałeś. Ale to nie znaczy, że nie będziesz musiał w ogóle zmywać - rzuciłam i ruszyłam w stronę salonu. Naciągnęłam na nogi buty i wyciągnęłam jesienną kurtkę.
-Gdzie idziesz? - Usłyszałam za sobą.
-Odwiedzić Ino - burknęłam, nadal unikając jego wzroku. Gdy już ubrałam się dosyć ciepło otworzyłam drzwi, wpuszczając chłód do domu i równie szybko co je otworzyłam, zamknęłam.
Właśnie ludzie wracali z prac do domów, więc był tu niezły tłok. Przeciskałam się pomiędzy ludźmi, kierując się w stronę kwiaciarni, w której Ino pracowała.
Niestety nieważne jak bardzo próbowałam się skupić moje myśli krążyły wokół Uchihy. Po chwili przed oczami wyobraźni zobaczyłam Itachiego. Zastanawiałam się o co tu chodzi. Czemu jeszcze żyję? Czemu mnie uratował, nie zabił? BA, on mi dał swój płaszcz! Zacisnęłam dłonie, wbijając paznokcie w dłonie. Nie lubiłam nie wiedzieć o co chodzi.
Znalazłam się w kwiaciarni Yamanaki. Zapach wielu kwiatów uderzył we mnie. Było tu wiele żywych, ale i sztucznych kwiatów.
-Dzień dobry - mruknęłam do rodziców Ino.
-Och, dzień dobry Sakuro - odpowiedziała jej matka.
-Gdzie Ino? - rzuciłam, rozglądając się, ale ani jej nie widziałam, ani też nie słyszałam.
-Ino... Ostatnio źle się czuje. Nie wiemy o co chodzi. Do lekarza też nie chce iść... Jest w domu. Porozmawiasz z nią? - zapytała z nadzieją w głosie. Kiwnęłam głową na tak i ruszyłam w stronę wyjścia.
-Miłego dnia.
I już mnie nie było. Zaczynałam się martwić o znajomą. Dawno nie rozmawiałyśmy, więc nie wiedziałam czy mogę ją nazwać przyjaciółką, ale na pewno nie była mi daleką osobą. Całą moją głowę w tym momencie okupowała blondynka. Droga do ich domu zajęła mi ledwie parę minut. Odetchnęłam i zapukałam. Każda sekunda mi się okropnie przedłużała, a dziewczyna wciąż nie otwierała. Minuta, dwie, trzy. Zapukałam i nagle drzwi się otwarły na niewielką szczelinę. W środku było ciemno i widać było tylko głowę Yamanaki.
-Ino...? Mogę wejść?
Blask z jej oczu zniknął, skóra była blada, oczy podkrążone. Otworzyła szerzej, a ja weszłam.
-Cześć, Sakura - wychrypiała. Była w dresach, które nie pasowały do niej. Uwielbiała bardziej podkreślające figury rzeczy.
-Źle się czujesz? - palnęłam, wchodząc do kuchni. Zamarła, ale po chwili wstawiła czajnik.
-Trochę... Ale nie bój się - wyjaśniała. -Kawy, herbaty?
Myślałam nad odpowiedzią, ściągając niepotrzebne już ubrania.
-Herbaty - odpowiedziałam, siadając na jednym z krzeseł.
-Co cię do mnie sprowadza? - zapytała, stojąc do mnie tyłem.
-Słyszałam, że coś z tobą nie tak, więc...
-Od kogo? - przerwała mi z jakąś wściekłością w głosie. Jakby miała do mnie pretensje. Czułam się w jej towarzystwie nieswojo. To nie była ta Ino, którą znam.
-Od wszystkich - mruknęłam od niechcenia. -Ino, co się dzieje? - nie pozwoliłam jej na wypowiedzenie słów jakie najwyraźniej chciała chwilę temu wypowiedzieć.
-Naprawdę... nic... - jęknęła. Po chwili zobaczyłam, że w jej oczach zebrały się łzy. Upadła na ziemię i schowała twarz w dłoniach.
-Co się dzieje? - znów zapytałam, szybko podchodząc. Klęknęłam i przytuliłam ją.
-To nie powinno tak być! Nie, nie, nie! Nie powinno! - krzyczała, szlochając. Mocniej ją przycisnęłam do siebie. Cała się trzęsła w spazmach szlochu.
-Ale co..? Co się stało?
Ogarnęła się po chwili, wycierając twarz. Woda zaczęła się gotować, więc szybko wyłączyłam gaz.
-Pamiętasz jak przybiegłam do ciebie, gdy Naruto wrócił? - zapytała, wstając i próbując chwiejnymi dłońmi chwycić czajnik. Wstałam parę sekund po niej, weryfikując jej pytanie.
-No tak, to było w kwietniu - stwierdziłam.
-Miałam misję... Dość długą. Ja i Sai kochaliśmy się poprzedniego dnia. Wiesz, trochę byśmy się nie widzieli - oznajmiła. Nie rozumiałam dlaczego mi mówi takie rzeczy. -Jestem w ciąży.
Rozszerzyłam powieki.
-Ino... My mamy po niecałe siedemnaście lat! - rzuciłam z żalem.
-Ale... Ja nie wiem kto jest ojcem! - warknęła, odkładając czajnik.
-Co? Zdradziłaś Sai'a?!
Czułam do niej ogromny żal. Sai był członkiem mojej drużyny, więc można było go nazwać moim przyjacielem.
-Sakura... To nie tak. Na tej misji... Zgwałcono mnie. Porwano mnie. I zgwałcono. Gdy przybyła pomoc było już dawno po. I doszło do walki, podczas której zabiłam mojego gwałciciela, więc nie ma jak sprawdzić czy on jest ojcem! Znaczy, jest! Ale jedynie poprzez sprawdzenie czy Sai jest ojcem! Sakura, rozumiesz?! Jak ja mam to zrobić?! - wrzeszczała, nie patrząc na mnie i opierając się o blat. -Mam ot tak poprosić Sai'a o próbkę DNA? Jak ja mu to powiem? A jeżeli to nie jego dziecko i nie zachce go wychowywać? - szlochała. Po jej policzkach spływały łzy. Czułam się rozerwana. Cały żal i złość wyparowały. Objęłam przyjaciółkę.
-On na pewno zrozumie...
-A co jeśli nie!? - Spięła się cała, po czym rozluźniła. -Przepraszam...
-Nie przepraszaj...
Nie wiedziałam co zrobić. Postanowiłam u niej nocować. Rozmawiałyśmy wiele godzin, myśląc jak wybrnąć z tej sytuacji.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Przepraszam. Rozdział miał się ujawnić tydzień temu :/
Miał być dłuższy, też nie wyszło :( No cóż, ale jest.