Strony

czwartek, 24 grudnia 2015

Wesołych Świąt!

Święta - piękny czas.
Prezenty, dużo jedzenia, kolędy, opłatek, ale nie to jest najważniejsze, ale chwile, w których możesz się uśmiechać wraz z rodziną!
Życzę wam wszystkiego dobrego. Dużo szczęścia, zdrowia, miłości.
Zapewne prawie nikt tego wpisu nie zobaczy, ale mam nadzieję, że wasza wigilia będzie przepyszna.

WESOŁYCH ŚWIĄT BOŻEGO NARODZENIA!

~Rose 51

P.S Wiem, nie umiem składać życzeń :*

sobota, 12 grudnia 2015

Rozdział 9

Minęło kilka dni, a ograniczenie mojej czakry coraz bardziej mi przeszkadzało. Nie lubiłem siedzieć bezczynnie, a teraz byłem do tego zmuszony. Właśnie byłem w "swoim" pokoju i przeglądałem kolejną z książek, które mogłem znaleźć na półce. Była to już kolejna o podstawach ninjutsu na poziomie genina - maksymalnie chuunina. Ale dla mnie nie było tam żadnych wartościowych informacji, więc nerwowo zatrzasnąłem ją, sprawiając, że na moją twarz owiał podmuch wiatru. Westchnąłem zmęczony i przeczesałem włosy.
Sakura wciąż gdzieś znikała. To na trening to do szpitala, do jakiś dzieci. Mogę nawet stwierdzić, że mnie unikała. Nawet trochę mi to przeszkadzało. W dodatku prawie cały czas była zamyślona i mnie ignorowała. Nie, żeby było dla mnie ważne zainteresowanie ludzi, ale jednak dla rozrywki mogłem nawet spędzić z nią czas. Chociaż każdego dnia jedliśmy wspólnie wszystkie posiłki, które czasem nawet szykowaliśmy razem i to było największą rozrywką w tym domu. Najczęściej podczas konsumowania, czasem ledwo jadalnych posiłków, Sakura mówiła mi co mam robić i przypominała o zakazach. 
Po raz kolejny omiotłem pokój spojrzeniem. Idealnie pościelone łóżko, ułożone książki i pościerane kurze. Trochę tu ogarnąłem - nie lubię bałaganu. 
Zerknąłem na zegar, który wskazywał, iż niedługo Sakura wróci z popołudniowego treningu. Nie wiedzieć czemu ogarnęła mnie euforia, pod wpływem której wstałem, odłożyłem książkę i ruszyłem w stronę kuchni. Gdy się znalazłem na miejscu zapaliłem światło i postanowiłem zaparzyć jakąś kawę i zrobić kolację. Nie wiedzieć czemu chciałem sprawić jej jakąś przyjemność. A może mnie się aż tak nudzi? Sam już nie wiedziałem.
Za oknem panowała już ciemność pomimo wcale nie tak później godziny. Uroki jesieni, o szesnastej jasno zaś o siedemnastej całkowicie ciemno. 
Chwyciłem czajnik, do którego nalałem odpowiednią ilość wody, przygotowałem kubki i po nasypaniu do nich kawy, otworzyłem lodówkę. Jej zapasy nie były jakieś ogromne, ale spokojnie wystarczy na kolację. Wziąłem masło na maselniczce, która nie wiedzieć czemu - lepiła się. Skrzywiłem się niezadowolony i odłożyłem to na blat. Wyciągnąłem jeszcze szynkę i ser. Położyłem to obok masła i moją uwagę zwróciły czerwone pomidory w drewnianej misce. Wyciągnąłem dwa i również znalazłem im miejsce obok innych produktów.
Co ja robię? - przeszło mi przez myśl i zażenowany swoim postępowaniem zacząłem szukać w szufladach noża i deski do krojenia. Po otworzeniu kilku i lekkiej irytacji znalazłem ostrze i deskę. Ułożyłem na niej pomidora i wziąłem niewielki nóż. Przyłożyłem je do warzywa i z niezadowoleniem zauważyłem jak ślizga się po nim i prawie odcina mi palec. Nieco już zły spojrzałem na pomidora. Nigdy nie gotowałem sam, ani nie robiłem żadnych posiłków i jakoś nie miałem do tego nerwów. Znów spróbowałem pokroić go i na szczęście udało mi się wkroić w warzywo, nie kalecząc się przy tym. Niestety plastry wychodziły nierówne i mało apetycznie wyglądające. 
Potrafiłem dobrze sobie radzić z kunai'em i z kataną, a nóż i pomidor sprawiają mi tyle kłopotu, stwierdziłem z mieszanymi uczuciami. 
Przesunąłem na bok czerwone plastry i chwyciłem kawałek szynki, którą niestety też miałem pokroić. Na szczęście tym razem nie wyglądało to aż tak tragicznie jak w przypadku pomidora. Ser w sumie był już plastrach, więc uradowany tym faktem odłożyłem nóż, gdy usłyszałem gwizd, gotującej się wody. Szybko więc zalałem kubki i odłożyłem nadal parujący czajnik na kuchenkę.
Nagle przypomniało mi się, że Sakura pije słodzoną kawę z mlekiem. Nie wiem czemu, ale postanowiłem przygotować napój tak, jak różowowłosa lubi najbardziej.
Znów zerknąłem na blat i stwierdziłem, że nie mam najważniejszego składniku, mianowicie - chleba.
Z każdą chwilą zauważałem jak bardzo się nie nadaję do kuchni i szykowania posiłków, ale wytrwale się starałem. Zabrałem się za szukanie chleba po szafkach, w których mógł się znajdować. W końcu zacząłem się obracać wokół własnej osi, mając nadzieję, że znajdę pieczywo na widoku. Jednak jak zawsze - nadzieja matką głupich. Niezadowolony naparłem dłońmi na blat i spostrzegłem przy ścianie drewniane pudło. Chlebak - stwierdziłem zrezygnowany i powolnym ruchem ręki otwarłem go, wyciągając cały bochen chleba. Na szczęście pokrojonego. Wyciągnąłem kilka kromek i gdy stwierdziłem, że tyle wystarczy zacząłem smarować masłem i układać na nich różne dodatki.
Po paru minutach usłyszałem kroki i rozmowę. Zdziwiony spojrzałem na okno i zauważyłem Sakurę. Ale nie samą. Szła z Hinatą i rozmawiały o czymś zawzięcie. Z przerażeniem stwierdziłem, że nie dość, że wygłupię się przed właścicielką domu to jeszcze przed Hinatą.
Nerwowo rozejrzałem się po kuchni. Jak to wytłumaczyć? - pytałem sam siebie.
Zgrzyt zamka. Skrzyp drzwi.
-Już jestem! - krzyknęła od progu Sakura.
Westchnąłem zrezygnowany - jakoś to będzie. W progu kuchni zjawiły się dziewczyny. Miałem w sobie małą iskierkę nadzieję, że Hinata jedynie odprowadzała różowowłosą, ale stała teraz obok właścicielki domu. Obydwie patrzyły się zdziwione to na mnie, to na wszystko co mnie otaczało.
-Cześć - wydusiła Hinata z przerażeniem wymieszanym z niemałym szokiem w oczach. Chyba jednak nadal wzbudzałem strach wśród ludzi. A w tej sytuacji szok był całkowicie normalny.
-Witaj - odpowiedziałem szybko.
Nigdy nie znałem zbytnio Hinaty i nie zadawałem się wiele z nią, ale wydawała się przyjazną i spokojną osobą. I co najważniejsze - jeszcze nigdy nie słyszałem żeby plotkowała, więc był cień szansy, że nikt się nigdy o tym nie dowie.
-Sasuke, co tu się dzieje? - zapytała zdziwiona Sakura, podchodząc do blatu i oceniając kanapki, które na nim leżały.
-Zgłodniałem i pomyślałem, że wypadałby i tobie coś przygotować - wytłumaczyłem szybko, kłamiąc, że sam byłem głodny, a nie robiłem to z nudów z myślą o niej. Tym dłużej nad tym myślałem tym bardziej czułem się zażenowany.
Chyba nie do końca mi uwierzyła, ale z zamyśleniem wypisanym na twarzy spojrzała na kanapki i kubki z kawą.
-Skoro tak, zrobiłbyś jeszcze jedną kawę i kilka dodatkowych kanapek? Zjemy w trójkę w takim razie - stwierdziła nawet zadowolona z takiego obrotu spraw. Posłała lekki uśmiech ku dziewczynie, która nadal stała w progu. Po chwili zaczęła rozpinać swoją kurtkę, którą powiesiła na wieszaku.
Zabrałem się za kanapki i kolejną kawę, ukradkiem patrząc na dziewczyny.
Hinata również ściągnęła niepotrzebną odzież i posłała mi blady uśmiech, który miałem ochotę nawet odwzajemnić, ale powstrzymałem się.
Obydwie były brudne i spocone z różnymi ranami na ciele, którymi Sakura się szybko zajęła.
-Dziękuję - powiedziała cicho granatowłosa, gdy zielonooka skończyła leczyć ostatnie z zadrapań na jej ciele.
-A tam, nie dziękuj. Sama ci to zrobiłam, co nie? - zapytała z uśmiechem na twarzy właścicielka domu. Hinata w odpowiedzi zaśmiała się cicho. -Chodź, umyjemy się. - Chwyciła ją za rękę i pociągnęła za sobą, wyciągając z kuchni. -A ty, SPRÓBUJ TU WEJŚĆ PRZEZ DZIWNY "PRZYPADEK", A CI NOGI Z DUPY POWYRYWAM, zrozumiałeś? - zapytała na koniec niewinnie i udawanym spokojem.
-Zrozumiałem! - odpowiedziałem, znając Sakurę i wiedząc, że byłaby w stanie tu wrócić i czekać na odpowiedz.
Gdy ich nie było przygotowałem kolację, którą ułożyłem na stole, czekając aż wrócą.

*

Na wszelki wypadek zamknęłam drzwi łazienki na klucz. Łazienka była dosyć duża, więc nie było problemu z pomieszczeniem naszej dwójki.
Zdziwiło mnie jego zachowanie - samemu zrobił kolację? Jak ja się cieszyłam, że przyszłam do domu z Hinatą. Nie chciałam niezręcznej ciszy, która męczyła mnie w jego towarzystwie. Nie lubiłam jego towarzystwa, ba, nie mogłam znieść jego obecności. Ten ciągły, świdrujący mnie wzrok, którego za cholerę nie mogę zrozumieć co oznacza.
-Sakura? - Doszło do mnie ciche westchnięcie przyjaciółki.
-Hmm? - wykrztusiłam, ściągając koszulkę.
Miałam zamiar jedynie się szybko umyć, nie miałam ochoty na zjadanie kolacji cała oblepiona piachem zmieszanego z potem.
-Naprawdę uważasz, że byłby w stanie tu wejść? - zapytała cicho, także rozbierając się.
-A kto go tam wie - to facet - stwierdziłam, krzywiąc się jakbym jadła cytrynę.
W między czasie napuściłam do swojej niemałej wanny wody i nalewając do niej płynu o kwiecistym zapachu.
-Wiesz... - zaczęła - wyglądał jakby robił tą kolację dla ciebie. I w pierwszej chwili wydało mi się to takie słodkie... - Zachichotała na koniec, wchodząc do wanny. Poszłam w jej ślady.
-Zwariowałaś? Po prostu był głodny i tyle. Przynajmniej nie jest samolubną świnią za jaką go uważałam - stwierdziłam, myjąc się dokładnie i dając zmęczonemu ciału ulgę. -A teraz powiedz o co chodzi z tym Naruto! Bo ja coraz mniej tego idiotę rozumiem.
Hinata skrzywiła się na to stwierdzenie i westchnęła.
-Ponoć jakaś dziewczyna mu się spodobała... I to ze wzajemnością! Słyszałam, że się nawet spotykają - wyjęczała, załamującym się głosem.
-Co!? - wrzasnęłam, podpierając się na rękach i pochylając do przodu. -Jaki idiota! Myślałam, że wydoroślał... Ma przed sobą, świetną, kochaną ciebie, a ugania się za jakąś... Urgh! - Uderzyłam z niezadowoleniem w taflę wody, ochlapując dziewczynę naprzeciw.
-Spokojnie, Saki-chan. Nie jestem na niego zła... Ma prawo wyboru. Nikt nie mówił, że jesteśmy parą, więc ma prawo..
-Z takim podejściem to na pewno go stracisz - uznałam i zaplotłam ręce na biuście.
Spojrzała na mnie zmieszana i smutna. Właśnie kończyła mydlić głowę, więc zanurzyła się pod wodę - poszłam w jej ślady.
-W ogóle wiesz co słychać u Yamanaki? - zapytała, gdy tylko wynurzyła się z wody.
Już miałam zamiar jej wypomnieć, że nie ma takiego wykręcania się i musimy jeszcze porozmawiać, ale nagle ta myśl "Co u Ino?" zajęła cały mój umysł. Naparłam plecami na koniec wanny, zastanawiając się.
-Ostatnio z nią nie rozmawiałam, coś się stało? - zapytałam w końcu. Ostatnio się widziałyśmy, gdy zamawiałam u niej kwiaty na zbliżającą się rocznicę śmierci moich rodziców.
-Jest jakaś przybita... Cicha, zamyślona. Martwię się - nie wiem o co chodzi - wyznała zmartwiona. -Nigdy taka nie była. Wręcz przeciwnie, była energiczna, uśmiechnięta, optymistyczna. A teraz nawet ją nie interesują najnowsze wystawy kolekcji z innych wiosek! Rozumiesz to? Odmówiła, gdy ją zaprosiłam na łażenie po sklepach... - Uniosła się, patrząc mi wymownie w oczy, po czym ciężko upadła, uderzając lekko głową o drugi koniec wanny.
Zamyśliłam się - to naprawdę nie było w stylu Yamanaki, oj nie. Żeby ona odmówiła, gdy ktoś sam z siebie zaprasza ją na rundkę po sklepach z najnowszymi kolekcjami?
-No cóż... Odwiedzimy ją w najbliższym czasie, a teraz pośpieszmy się, jestem mega głodna - oznajmiłam, wstając i chwytając puchowy ręcznik. Drugi taki sam podałam Hinacie i zaczęłyśmy się wycierać.
Po kilku minutach zeszłyśmy na dół w moich dresach - Hinata miała jedynie zniszczony strój treningowy. Na dole czekał na nas Sasuke, patrzący w okno. Na stole stał talerz z piramidą kanapek i trzy kubki z czego jeden trochę opróżniony.
Uśmiechnęłam się lekko pod nosem, nawet poczekał aż wrócimy i nawet nie tknął kanapek.
Zajęłyśmy wolne miejsca przy stole.
-M-mam nadzieję, że nie cz-czekałeś długo... - wyznała Hinata, spuszczając głowę.
Widziałam, że się boi. Prawie każdy się go bał z wioski.
-Nie, nie czekałem długo. Spokojnie - prędko zaczął uspakajać dziewczynę, widząc jej zmieszanie.
-Hinata, nie bój się. Nic ci tu przecież nie grozi z jego strony. Niech tylko spróbuje cię tknąć... - Położyłam dłoń na jej ramieniu, a ona posłała mi ciepły uśmiech.
Trochę spokojniejsza uniosła głowę.
-Od kiedy ćwiczysz z Hinatą? Ona też szykuje się do ANBU? - Zaczął wypytywać.
Wzięli się za kanapki, a ja ze spokojem napiłam się kawy - zdziwił mnie fakt, że jest taka jaką lubię.
-Nieee... Trening został odwołany. Spotkałam Hinatę i postanowiłyśmy poćwiczyć - wyjaśniłam zgodnie z prawdą, biorąc się za kanapkę z szynką. Z nierówną szynką.
Posiłek w sumie minął dosyć szybko. Nie rozmawialiśmy wiele, bo nikt z Uchihą nie miał wspólnych tematów, a nie każdy temat chciałyśmy poruszać przy nim. Pogadałam jeszcze chwilę z Hinatą, dałam jej cieplejsze ubrania i około dwudziestej drugiej pożegnałyśmy się. Właśnie zamknęłam drzwi za dziewczyną i ziewnęłam ospale. Sasuke gdzieś wcięło, najprawdopodobniej poszedł do pokoju i możliwe, że śpi, więc zgasiłam wszystkie światła i ruszyłam na górę.
W pokoju zaczęłam się zastanawiać czy muszę coś jeszcze zrobić czy bez żadnego problemu mogę po prostu odpocząć. Pomimo późnej godziny jakoś nie miałam ochoty na sen, więc wyszukałam książkę o medycynie i rozłożyłam się na łóżku. Ułożyłam się wygodnie i skupiłam się na informacjach zawartych w książce. Dowiadywałam się wielu nowych rzeczy, nie zauważając, że czas nieubłaganie pędzi do przodu i w przeciągu paru chwil było grubo po północy.
Nagle głośny grzmot pioruna rozległ się chyba w całym Konoha, a ja, wystraszona, zerwałam się do pionu i spojrzałam z przerażeniem na okno. Uspokoiłam się po chwili - lubiłam burze. Ale nie, gdy mnie przyprawiały niemal o zawał.
Gdy zdałam sobie sprawę z godziny, odłożyłam książkę i zgasiłam światło. Jednak nie dane mi było odpocząć, bo nagle okno zostało otwarte z ogromnym hukiem. Zimny wiatr owiał moją skórę w parę sekund, powodując dreszcze. Kilka już zgniłych liści dostało się do pomieszczenia wraz z wielkimi ilościami kropel wody. Parę trafiło na mnie, pomimo, że stałam parę metrów od okna. Szybko pokonałam ów dystans i z trudem zaczęłam się szarpać z oknem.
Czarna smuga przeleciała nagle niczym błyskawica przed moimi oczyma. Rozejrzałam się zdezorientowana i dojrzałam kruka, chowającego się pod daszkiem na jednym z budynków. Rozpoznałam to cholerstwo - to jeden ze szczurów starszego Uchihy!
Nadal sprawa z Itachim Uchihą niepokoiła mnie, więc bez butów stanęłam na framudze okna i zamknęłam go od zewnątrz.
Kruk najwyraźniej mnie nie widząc ze spokojem zaczął odlatywać, rozglądając się po okolicy.
Nie tym razem - pomyślałam i zeskoczyłam na najbliższy dach budynku. Wilgotny, wręcz pełen wody grunt był dosyć nieprzyjemny dla moich stóp, ale ignorując to ruszyłam za krukiem.
Moje dresy przemokły w parę sekund, włosy przylepiły się do głowy i czoła. Szybko je "zaczesałam" do tyłu. Dysząc ciężko z zimna i zmęczenia nie przerywałam pogoni, skacząc po budynkach, aż w końcu przechodząc przez mury wioski. Bałam się, że jeżeli strażnicy mnie zauważą i wyda im się - a na pewno wyda - dziwne to mnie zatrzymają, ba, zamkną w więzieniu i posądzą o jakiś spisek. Stróże prawa w Konoha byli naprawdę upierdliwi - stwierdziłam pod nosem sycząc przekleństwo. Już samo to, że zataiłam fakt spotkania z Itachim na misji byłby problematyczny dla mnie.
Syknęłam z bólu, gdy kilka drzazg wbiło mi się w stopy, gdy wskoczyłam na jakąś, pozbawioną kory gałąź. Ignorując nawet to biegłam za krukiem, który nadal nie zdawał sobie sprawy z mojej obecności. Ilekroć przyśpieszył, zwolnił czy skręcił niczym cień podążałam za nim.
Zwolnił, a ja zrobiłam to samo. Zaczął lądować, a ja zatrzymałam się na gałęzi, chowając się.
Byłam ładne parę kilometrów od Konoha.
Deszcz uniemożliwiał wyłapanie mojego zapachu, więc nie bałam się o to. Czakrę wyciszyłam na tyle, ile to tylko było możliwe.
Był tam, przemoknięty. Wyglądał jakby rozmawiał ze swoim pupilem, a ja nie wiedziałam co zrobić. Wyskoczyć? Gdyby chciał mnie zabić zrobiłby to dawno, więc co najwyżej mógłby ogłuszyć, a mnie nie było na rękę leżeć tu do samego rana. Gonić dalej? W końcu się zorientuje, a nawet jeśli nie, to po co? Bez żadnego przygotowania. W dodatku nikt nie wie, że jestem poza Konoha, mogliby posądzić mnie o zdradę, albo ich o porwanie. Westchnęłam z niezadowoleniem, zagryzłam wargę i poczułam w ustach metaliczny posmak szkarłatnej cieczy.
-Kto tam jest? Wyłaź. - Zastygłam na to polecenie.
Jak? JAK!? - myślałam gorączkowo. Nagle mnie oświeciło, zapach krwi jest intensywniejszy i pewnie ją wyczuł ten cholerny, czarny szkodnik.
Zrezygnowana zeskoczyłam z drzewa, sycząc na koniec z bólu. Powoli wyszłam zza drzewa. Deszcz wciąż nie dawał za wygraną i ochładzał moje ciało coraz bardziej. Cienki materiał dresów już na początku przemókł i w sumie cały czas czułam się jak pod lodowatym prysznicem.
Zaczął mi się przyglądać z zagadkowym wyrazem twarzy i w pewnym momencie po prostu się odwrócił z zamiarem odejścia.
-Czekaj! - krzyknęłam bez namysłu, robiąc krok w przód. Po chwili tego pożałowałam, nie wiedząc co powiedzieć, gdy Uchiha spojrzał wprost na mnie, na szczęście - bez sharingana.
-O co chodzi? - zapytał beznamiętnie, prostując się znów będąc przodem do mnie.
Próbowałam z jego oczu wyczytać cokolwiek, ale nie wychodziło mi to. Widziałam tylko obojętność.
-Dlaczego mnie uratowałeś? - zapytałam, a on przymrużył oczy.
-Nic się nie zmieniłaś, Sakuro. Nadal jesteś bezpośrednia - oznajmił zagadkowo, a ja nie mogłam oderwać od niego wzroku. Strach narastał, czyżby mnie znał?
-Nie rozumiem - wydusiłam cicho.
Miałam mętlik w głowie. Przypominałam sobie każdą chwilę z dzieciństwa i przeszłości, ale wszędzie jedynym Uchihą był Sasuke.
-Nie mam czasu - oznajmił, rozglądając się na wszystkie strony. Jego czarny przyjaciel uniósł skrzydło i zaczął je otrzepywać. Chyba też nie był zadowolony z deszczowej pogody.
-Ale ja nadal nie rozumiem! Nie odpowiedziałeś na pytanie! - zaczęłam nerwowo krzyczeć, nie chcąc być w niewiedzy. Wiedziałam, że jeżeli teraz z niego czegoś nie wyduszę to mogę go nawet nigdy nie spotkać.
Zaczął się zbliżać, a ja zamilkłam, czując narastający strach. Idiotka - pomyślałam -To przestępca rangi S! - dodał po chwili mój głos w głowie. Zabije mnie... Zabije...
-Jeżeli bardzo chcesz się czegoś dowiedzieć... - zaczął i podszedł o wiele za blisko mnie. Ściągnął płaszcz na otulił nim moje ramiona. Rozszerzyłam oczy. -To nie dziś, ale jeśli będziesz się chciała skontaktować... - Z kieszeni wyciągnął zwój, odpieczętował go i pojawił się biały, piękny ptak. -To go do mnie wyślij. To biały feniks, bardzo rzadki, jak chcesz więcej wiedzieć to o nim poczytaj. Do zobaczenia, Sakuro - powiedział cichym i przepełnionym spokojem głosem.
Mocniej naciągnęłam płaszcz, czując przyjemne ciepło. Wyprostowałam prawą rękę, na której zasiadło białe zwierzątko. Było ogromne, ale lekkie. Dotknęłam je drugą dłonią i okazało się, że jego pióra są mięciutkie. Nagle zbliżył się i dotknął głową mojego czoła.
-Słyszysz mnie? - Usłyszałam ciepły, kobiecy głos.
-K-kto to powiedział!? - Rozejrzałam się nerwowo dookoła.
-To ja, Sakuro. Twój nowy posłaniec, możesz mnie nazwać jak chcesz. Od teraz należę do ciebie, tak nakazał Itachi-san - wypowiedziała aksamitnym głosem biała pani feniks.
Po chwili zdałam sobie sprawę, że Itachi zniknął i nigdzie go nie ma, więc odwróciłam się w stronę Konoha.
-Więc... Będziesz Miyu - oznajmiłam.
-Dlaczego akurat Miyu? - zapytała spokojnie.
-Nie wiem, podoba mi się - odpowiedziałam i ruszyłam w stronę Konoha szybkim biegiem. Miałam nadzieję, że nikt się nie zorientuje, że mnie nie było przez jakiś czas w nocy.
Miyu leciała obok mnie, nie pytając o nic więcej, nawet się nie odzywała.
Znalazłyśmy się bod murem Konoha i skrzywiłam się, patrząc na płaszcz. Zabranie go jest zbyt ryzykowne, a zostawienie go tutaj też nie było najlepszym pomysłem. Deszcz powoli ustępował, a ja ściągnęłam nieswoją odzież.
-Mogę go zabrać jak daleko i gdzie chcesz. - Usłyszałam spokojne słowa swojego, nowego posłańca.
-Więc oddaj to Itachiemu.. I jeżeli możesz - wyraź wdzięczność - rozkazałam, zwinęłam płaszcz i podałam go Miyu, która chwyciła go w szpony i odleciała szybciej niż mogłabym przypuścić, że umie.
Nie zastanawiając się długo postanowiłam wrócić do domu.

*

Usłyszałem huk z pokoju obok, który mnie niemile wybudził ze snu. Przetarłem twarz i rozejrzałem się, dowiadując się o nie najlepszej pogodzie. Postanowiłem sprawdzić, czy aby na pewno jest wszystko w porządku, więc wstałem ospale i powolnym krokiem wyszedłem z pokoju. Znalazłem się w korytarzu i usłyszałem zmagania dziewczyny z oknem. Zrobiłem jeszcze parę kroków i wychyliłem się za drzwi, które trochę otworzyłem.
Nieźle się zdziwiłem, gdy Sakura wyskoczyła przez okno, zamykając je od zewnątrz i znikając w ciemnościach. Zastanawiałem się gdzie i po co wybrała się w taką pogodę i o tej godzinie w takim stroju? W dodatku przez okno.
Otworzyłem szerzej drzwi, wszedłem do środka i zapaliłem światło. Niepościelone łóżko, w którym najprawdopodobniej leżała było wciąż ciepłe. Zauważyłem jakąś książkę medyczną, ale nic nie podpowiadało mi dlaczego Sakura opuściła budynek. 
Nagle poczułem dziwny przypływ energii. Zdezorientowany złapałem się za głowę i przypomniałem sobie, że codziennie wieczorem i rano mam przyjmować to świństwo, hamujące czakrę, a Sakura przez Hinatę całkowicie o tym zapomniała. Z zadowoleniem stwierdziłem, że udało mi się aktywować sharingana. Jednak nie widziałem sensu w używaniu go. Nie miałem zamiaru uciekać z Konoha, ani też z nikim walczyć. Dezaktywowałem go, jednak z jakąś dziwną satysfakcją, że znów mogę używać swoich umiejętności, które tak długo ćwiczyłem.
Postanowiłem jednak ze spokojem poczekać w salonie na jej powrót. Bez zapalania światła siadłem na kanapie, rozmyślając gdzie zniknęła. Czułem się jak ojciec rozwydrzonej nastolatki, która nocą wymknęła się na imprezę, na którą zabroniłem jej pójść. Ale mniejsza o to - wytrwale czekałem, irytując się każdą minutą. W końcu po ponad godzinie usłyszałem ciche otwieranie się drzwi. Sakura jak najciszej weszła do środka, zamykając mieszkanie. Usłyszałem jej westchnięcie i niegłośne kroki. Właśnie przechodziła przez duży pokój, w którym się znajdowałem, nie zauważając mnie.
-Sakura - burknąłem, a ona niemalże podskoczyła.
-S-sasuke!? - pisnęła z przerażeniem. Zapaliła światło i moim oczom objawiła się przemoknięta dziewczyna. Drżała z zimna, patrząc na mnie zmieszana. -Czemu nie śpisz? - zapytała wściekle.
-A czemu ciebie nie było w domu? - odpowiedziałem pytaniem na pytanie. Zmieszała się bardziej, rozglądając się po pomieszczeniu. W końcu zaplotła ręce na klatce piersiowej i wbiła we mnie zimne spojrzenie.
-Nie powinno cię to interesować. Mieszkasz u mnie, więc nie muszę ci się tłumaczyć - oznajmiła ozięble, chcąc wyjść.
Ciekawość rozpierała mnie od środka. Po co i gdzie była? Podszedłem do niej wręcz biegiem, łapiąc ją za nadgarstek - chyba trochę za mocno, ponieważ dziewczyna syknęła z bólu. Obróciłem ją w swoją stronę i złapałem w genjutsu. Ciekawość wygrała i odważyłem się zaatakować dziewczynę.
-A teraz dowiemy się gdzie byłaś - rzuciłam beznamiętnie.
-Sasuke! Pożałujesz! - krzyczała wściekle, a ja za pomocą sharingana utworzyłem słup, do którego została przywiązana. Wydzierała się wniebogłosy, grożąc i przeklinając siarczyście. W końcu zamilkła, gdy w końcu udało mi się odtworzyć dzisiejszy wieczór i kolację. Spojrzała na mnie dziwnie, zagryzła wargę i spuściła głowę. Syknęła coś niezrozumiale pod nosem i nagle moje genjutsu się rozpadło. Znów znaleźliśmy się w salonie, w domu Sakury, a ona wyszarpnęła mój nadgarstek.
-Jak...?
-Ty gnoju...! - wrzasnęła, wymierzając we mnie palec. Spojrzałem się na nią zdziwiony, a ona wymierzyła mi prawego sierpowego. Obróciłem się przez siłę jaką w to włożyła i poczułem jak krew spływa mi po ustach i brodzie. Próbowałem temu zaradzić dłońmi, ale nie dawałem rady, cieczy było z każdą chwilą więcej. Nagle poczułem lekkie uderzenie w kark i obraz mi się zamazał.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Dziękuję za przeczytanie i tą chwilę uwagi :*
Za błędy z góry przepraszam :)
Jak obiecałam - tak zrobiłam, w przeciągu jakichś dwóch tygodni napisałam rozdział, a dla mnie to nie lada wyczyn :P

I mam prośbę - przeczytałaś/eś napisz komentarz, to motywuje ;)

środa, 25 listopada 2015

Rozdział 8

Bardzo dziękuję tym co komentują! To naprawdę motywuje :* Szczególnie dziękuję Ewci-Nee-Chan. Zapraszam na jej bloga! :)

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~ 

W pewnym momencie promienie słoneczne wybudziły mnie ze snu, kradnąc z objęć Morfeusza. Zebrałam się w sobie i usiadłam na łóżku, a ciepła pierzyna spadła na moje nogi. Przeczesałam włosy dłonią i ziewnęłam. Długi sen naprawdę dobrze mi zrobił. Chwyciłam kołdrę i podniosłam ją do góry, wyciągając nogi. Wstałam i rozprostowałam kości. Pościeliłam szybko i niedokładnie łóżko, po czym obróciłam się. Była czternasta dziewięć. Idealnie na obiad. Mój żołądek poparł mój pomysł głośnym burknięciem. Ubrałam więc się w coś, w czym będzie mi wystarczająco ciepło i zeszłam na dół. Pochwyciłam swój portfel, postanawiając, że zjem ulubiony posiłek Naruto. Może nawet go spotkam? Jeżeli tak to zaproszę go na trening. Jestem ciekawa czy mam jakieś szanse z nim. Zawsze byłam lepsza w teorii, inteligencji i opisywaniu sytuacji, ale przyznając szczerze blondyn bił mnie o głowę w umiejętnościach. Można nawet stwierdzić, że nie miałam najmniejszych szans w pojedynku jeden na jeden, oczywiście nigdy nikomu bym tego nie powiedziała. Naciągnęłam skórzaną kurtkę i buty, wychodząc. 
-Dzień dobry, Sakura-san! - Dało się słyszeć przez całą drogę. Zazwyczaj były to młodsze osoby, które w przeszłości leczyłam. Lubiłam w wolnej chwili odwiedzić i pocieszyć maluchy. Nagle podbiegł do mnie chłopiec o rumianych policzkach i rudych włosach.
-Sakura-san! - krzyknął wesoło. Rzucił się na mnie, tuląc się do mojego brzucha. Był to siedmioletni chłopiec, którego leczyłam jakiś rok temu. Niestety nie zdołałam uratować jego rodziców i zginęli w pożarze, a on został strasznie oparzony. Leczyłam go parę tygodni, odwiedzałam, a chłopiec bardzo mnie polubił. Traktował nawet trochę jak matkę.
-Haruki? - zapytałam głupio. -Jak się trzymasz, młody? - dodałam. Spojrzał na mnie wesoło orzechowymi oczami. Posłał mi wesoły uśmiech i odsunął się kawałek.
-Świetnie, Sakura-san! Niedługo zostanę potężnym shinobi i będę taki jak ty! A nawet lepszy! I wtedy to ja uratuję ciebie, senpai! - oznajmił uradowany. Spojrzałam na niego z uśmiechem i poczochrałam jego włosy.
-Trzymam cię za słowo! - rzekłam. -A teraz zapraszam na ramen - dodałam. Energicznie pokiwał głową. Najwyraźniej był zadowolony z perspektywy wspólnego posiłku. Jednak po chwili mina mu zrzedła. 
-A-ale.. ja... Nie mam swoich pienię-
-Nie wygłupiaj się! - krzyknęłam nieco oburzona. Zerknął na mnie zmieszany i podrapał się po rudej głowie. Westchnął cicho i uśmiechnął się. Ruszyliśmy w stronę Icharaku Ramen. Był to naprawdę pogodny chłopiec. Do dziś pamiętam jak musiałam mu powiedzieć, że jego rodzice nie żyją.

"Długo stałam pod drzwiami, zastanawiając się czy dam radę. Kilkukrotnie kierowałam dłonią w stronę klamki, po chwili cofając. Sama niedawno straciłam rodziców. Ale ja byłam starsza, ja jestem shinobi. A on to normalny sześcioletni chłopiec. Jego rodzice też byli zwykłymi obywatelami. Przeklinałam w myślach pielęgniarki, które same nie były w stanie wykonać tego zadania. No, bo jak oznajmić dziecku, że jego rodzice nie żyją? Że ich już nie zobaczy? Nie przytuli, usłyszy? Przełknęłam wielką gulę i powstrzymałam się od łez. Pomimo wszystko miałam miękkie serce. Weszłam. Był tam, na łóżku i czytał książkę. Był taki spokojny... Zacisnęłam pięści. Uciekaj, wyjdź stąd - usłyszałam krzyk w mojej głowie.
-H-haru... - zaczęłam, a on na mnie spojrzał -...ki. Musimy porozmawiać - wydusiłam cicho, ale usłyszał.
-Sakura-san! - rzucił z radością. Odrzucił książkę na koniec łóżka i odwrócił się w moją stronę. -Tęskniłem! Dziękuję za pożyczenie jej, nie nudziłem się przynajmniej. - Wskazał na przedmiot, który jeszcze chwilę temu był jego obiektem zainteresowania. -Bardzo fajna ta książka! Bardzo ciekawa - stwierdził wesoło i usiadł po turecku, garbiąc się. Chwilę myślał nad czymś, a ja nie wiedziałam jak zacząć. -Może pobawimy się w coś? Może w "zgadnij o czym myślę"? A może...
-Haruki - przerwałam mu stanowczo. -Przyszłam z tobą porozmawiać. 
Spiął się widocznie i jego wzrok spoważniał. Podeszłam niepewnie do niego i usiadłam przy nim.
-O co chodzi, senpai? - zapytał. Chwyciłam jego dłoń.
-Bo wiesz, Haruki... W tym pożarze... wtedy w domu... byli też...
-Moi rodzice... Co z nimi? - syknął zdenerwowany i przerażony.
-Haruki... spokojnie.
-Co z nimi? - znów zadał pytanie.
-To trudne...
-CO Z NIMI?! - wydarł się blady jak ściana.
-Oni... - zaczęłam - nie... - ściszyłam głos - żyją... - powiedziałam. Dla chłopaka był to niczym wyrok śmierci. A nawet coś gorszego - świadomość, że do końca dni będziesz pozostawiony sam sobie i musisz sobie poradzić bez osób, które dotąd robiły praktycznie wszystko razem z tobą. Uciekałam wzrokiem, błądząc nim po wyblakłych ścianach i szafkach, aż w końcu spojrzałam na osłupiałego chłopaka. Próbował coś powiedzieć, ale nie mógł. Po jego policzku spłynęła łza. Zacisnęłam zęby. Wyrwał swoją rękę i zaczął wycierać twarz.
-Spokojnie, Sakura-san. To nie twoja wina. Mam nadzieję, że są szczęśliwi tam, gdzie są - powiedział i uśmiechnął się przez łzy. Przycisnęłam go do piersi, a po moich policzkach spłynęły łzy.
-Haruki... ja... przepraszam. Nie dałam rady ich uratować! - wydusiłam zła na siebie.
-To nie twoja wina, Sakura-senpai. Nawet ktoś taki potężny jak ty nie jest w stanie wszystkich uratować - stwierdził mądrze jak na swój wiek, a ja zastygłam. To ja miałam go pocieszać, a skończyło się na tym, że to on podnosił mnie na duchu."

Gdy doszliśmy już do budki z ulubioną potrawą mojego przyjaciela chłopiec szybko zajął miejsce i poprosił dwie porcje tego samego. Usiadłam obok i poczochrałam jego włosy. Uśmiechnął się promiennie i zaczął opowiadać co ostatnio się u niego wydarzyło. Był pełen energii. Dziwiłam się, że ma jej w sobie aż tyle. Nawet mógłby rywalizować z Naruto, który przyznajmy szczerze czasem wręcz powalał swoją energią. Wzięliśmy się za pałaszowanie potrawy, którą nam podano, gdy obok nas pojawił się gęsty dym, z którego wyłonił się mężczyzna. Nie przejmując się nim zbytnio jadłam w spokoju, czekając na jego słowa. Haruki jednak patrzył na nim z zafascynowaniem. No tak, pojawianie się znikąd to rzecz niezrozumiała dla niego. Wciąż ma przed sobą wiele lat treningów. Patrzył na niego błyszczącymi się oczyma jakby zaraz miał powiedzieć coś, co byłoby najważniejszą rzeczą w życiu chłopaka. Na twarzy mężczyzny zaś gościła powaga, stał na baczność i spojrzał w moją stronę. Rozejrzał się, dając znak ludziom, że mają się zająć sobą i znów zwrócił spojrzenie w moją stronę. Rudowłosy także to uczynił, będąc ciekawym o co chodzi. Był jedną z najciekawszych osób z jakimi miałam przyjemność rozmawiać.
-O co chodzi? - rzuciłam w końcu. Facet strasznie się ociągał z przejściem do sedna i w dodatku patrzył na mnie lubieżnym wzrokiem, co mnie okropnie irytowało.
-Hokage-sama wzywa - oznajmił swoim barytonem i zniknął. Po głosie mężczyzny stwierdziłam, że to poważna sprawa, która może dotyczyć pewnego człowieka, z którym nie chciałam mieć więcej do czynienia. Wzięłam głębszy wdech i spojrzałam smutno na chłopaka obok mnie.
-Nie ma sprawy. To na pewno ważne - stwierdził i uśmiechnął się. Znów moja ręka zaatakowała jego rude włosy i pokiwałam głową, przyznając mu rację. Wstałam i ucałowałam go w czoło. Na szczęście zdążyłam dokończyć ramen w przeciwieństwie do chłopaka.
-Trzymaj się, młody.
-Do zobaczenia, senpai - odpowiedział wesoło. -Potem mi opowiesz o co chodziło, prawda Senpai!? - Usłyszałam zanim oddaliłam się na dość dużą odległość. Po chwili zniknął w tłumie, przez który się przedzierałam. Zawsze chciał, abym mu opowiadała co się działo na misjach, w których uczestniczyłam. Wskoczyłam na dach jakiegoś budynku. Nikt się tym zbytnio nie przejął, skakanie po dachach było na porządku dziennym, a ja nie miałam zamiaru dalej przeciskać się przez tłum. Czasem większym wysiłkiem jest przeżyć na drogach Konoha w godzinach szczytu, aniżeli na dachu, kilka metrów nad ziemią. Spokojnym krokiem ruszyłam w stronę wielkiego budynku siedziby Tsunade. Schowałam ręce w kieszenie swojej czerwonej bluzy i stwierdziłam, że czas zmienić ubranie. Znudził mi się kolor jakim jest czerwień. Spojrzałam na mieszkańców, którzy podążali pełnymi ulicami. Godziny popołudniowe zawsze takie były. Dzieciaki wracające ze szkół, dorośli wracający z pracy, kobiety chcące kupić coś w spożywczym, o czym zapomniały, bądź też shinobi wracający z misji, bądź na nie idący. Do wioski także przyjeżdżało wielu turystów. Nim się obejrzałam stałam nad dosyć szeroką drogą, odgradzającą budynek hokage od wszelkich innych. Cofnęłam się dwa kroki i wyciągnęłam ręce z kieszeń bluzy. Zrobiłam jeden, długi krok i używając czakry przeskoczyłam ulicę, znajdując się na framudze okna od biura głowy wioski. Kucnęłam i omiotłam wzrokiem pokój. Tsunade siedziała tyłem do niej, podpisując jakieś papiery. Była sama w pokoju. Naparłam dłonią na szybę, która była jedynie przymknięta.
-Drzwiami wejść nie umiesz? - zapytała beznamiętnie blondynka. Uśmiechnęłam się niemrawo i stanęłam na podłodze w środku pomieszczenia. Przymknęłam z powrotem moje wcześniejsze wejście, nie chcąc wpuszczać tu chłodnego wiatru i oparłam się o parapet.
-Przejdź do rzeczy, nie trzymaj mnie w niepewności - poprosiłam z westchnięciem. Blondynka poprawiła stos papierów, odłożyła długopis i nie odwracając się do mnie oparła łokcie o biurko, kładąc głowę na złączonych dłoniach.
-Uchiha ma sznsę na przeżycie... - zaczęła - ...a nawet powrót do wioski - dodała. Zdębiałam, zaciskając pięści na ramionach. Jakaś część mnie ucieszyła się, co mnie naprawdę zirytowało o czym świadczyły ściągnięte w dół brwi.
-Jak to? Miał zostać zabity! - rzekłam z oburzeniem.
-Tak, to prawda. Ale Akatsuki rozrabia. Wioska potrzebuje jego pomocy, Sakura. Obiecałam mu zemstę w zamian za pomoc wiosce - oznajmiła. Zapanowała grobowa cisza. Z niezadowoleniem przeczesałam włosy. Odsunęłam się od okna i okrążyłam drewniane biurko, trzymając ręce za plecami.
-Ale nie sądzę, abyś ot tak pozwoliła mu zamieszkać w wiosce i ja mam z tym jakiś związek, prawda? Mów o co chodzi - wysyczałam niezadowolona. Miałam prawo być zła, a przynajmniej tak sądziłam.
-Ma być tu przez miesiąc pod nadzorem. W wiosce jest wiele szpiegów i zdrajców, więc nie poślę go do byle kogo, żeby mi wioskę od środka rozwalił. Kakashi odpada. Naruto, to chyba oczywiste. Yamato nie ma na to czasu. Inni wybitni shinobi albo mają pełne ręce roboty albo nie są godni mojego zaufania - mówiła z powagą, próbując ukryć strach. Jednak widziałam go, był on spowodowany obawą przed moją reakcją.
-Czekaj, czekaj, czekaj.. - zaczęłam pośpiesznie. -Chyba żartujesz! - krzyknęłam z oburzeniem.
-Sakura...
-Tsunade! - Nie miałam zamiaru być spokojna. Nie dość, że przypisała mi go jako pacjenta, walczyłam z nim, musiałam go odprowadzić do niej to mam go trzymać u siebie, w domu!?
-Przez dwa tygodnie ma być cały czas pozbawiony czakry... - zaczęła.
-Stój! Mówisz jakbym się zgodziła na to wszystko! - protestowałam, nie zbaczając, że w tym budynku mogą właśnie trwać jakieś ważne spotkania.
-Uspokój się - rozkazała. Rzuciła mi zmęczone spojrzenie. Zacisnęłam wściekle pięści i spojrzałam na nią błagalnie.
-Proszę... Na pewno znajdzie się ktoś inny...
-Właśnie chodzi o to, że nie - westchnęła. -Ty się do tego idealnie nadajesz. Masz moje zaufanie. Znasz jego umiejętności i wiesz, że nie możesz go lekceważyć. W dodatku jesteś lekarzem, więc na pewno go przypadkiem nie zabijesz przedawkowaniem czy też nie podasz mu za małej dawki - wymieniała wszelkie plusy takiego obrotu spraw.
-Ale... Nie mów mi, że ma mieszkać w moim domu i jeść za moje pieniądze! - broniłam się tak banalną rzeczą jak utrzymywanie pieniężne tego imbecyla. -A moje treningi? Nauka? Ważne zwoje w moim domu? - wymieniłam kolejne powody na nie.
-To będzie traktowane jako misja rangi S i dostaniesz duże wynagrodzenie finansowe. Na twój dom zostanie nałożone jutsu, które nie pozwoli mu wyjść po za posesję domu. Możesz zwoje zawsze schować, prawda? - znalazła kolejne argumenty dlaczego ma być tak, a nie inaczej.
-Daj mi to przemyśleć - odpowiedziałam, wychodząc tym razem normalnie, przez drzwi. Moje myśli krążyły wokół braci Uchiha, których było ostatnio zdecydowanie za dużo w pobliżu mojej osoby.

*

Minęło kilka dni od kiedy dowiedziałem się z kim mam mieszkać. Dziś miałem się do niej wprowadzić. Nie wierzyłem w swojego pecha. Nawet wytrzymałbym gdyby posłali mnie do tego kretyna, Naruto! Za chwilę miałem zostać teleportowany wprost pod drzwi mojego, nowego, tymczasowego domu. Przeczesałem włosy, czekając. Byłem w jakiejś celi. Chyba nadal mi nie ufają, w sumie nie dziwię się. Nagle zakręciło mi się w głowie i znalazłem się pod jakimś domem. Zadbany ogródek, ładne i duże drzwi, jasne ściany domu. Rozejrzałem się. Stali tam ludzie z ANBU i zirytowana Sakura. Stała z przymrużonymi oczami, skrzyżowanymi rękami na klatce i piersiowej i tupała stopą. 
-Spróbuj coś ukraść, zepsuć, cokolwiek - zatłukę jak psa - oznajmiła złowrogo. Zdziwiły mnie owe słowa, ale wzruszyłem ramionami i wszedłem zaraz za nią do domu. Znaleźliśmy się w korytarzu jej domu. Ściągnęliśmy buty, a ona jeszcze jasną, skórzaną kurtkę. Była w jasnej bluzce na krótkim rękawku i w granatowych dżinsach. Postanowiłem nie zaczynać rozmów/kłótni i grzecznie szedłem za właścicielką domu na górę. Na górze zakręciliśmy i minęliśmy parę pokoi. Podeszła do ostatnich drzwi i spojrzała enigmatycznie na nie. Zacisnęła pięści i wyciągnęła klucz z kieszeni. Przekręciła go w drzwiach i otworzyła je. Wyczułem jej poddenerwowanie. Popchnęła drewniane wejście i odsunęła się. Był to niewielki pokój z dużym łóżkiem na środku. Jednym oknem po lewej stronie łóżka i dużą szafą po drugiej. Przy ścianie po lewej stronie od drzwi stała komoda. Drewniana podłoga i ściany koloru piasku.
-To mój nowy pokój, prawda? - zapytałem beznamiętnie. Kiwnęła smętnie głową.
-Trochę tu kurzu... - stwierdziła. -Zrobię obiad na piętnastą. Przyjdziesz lub nie, jak chcesz to nie musisz jeść - dodała ironicznie. Szybko zawróciła, schodząc na dół. Wszedłem do pomieszczenia i przejechałem palcem po komodzie. Racja, dawno nikt tu nie zaglądał. Po chwili w mojej głowie zaświtało. Ona tu od zawsze mieszka. Mieszkała z rodzicami, a skoro tak... Co się wydarzyło przez te parę lat? Po chwili jednak stwierdziłem, że mnie to nie interesuje. Wzruszyłem ramionami i usiadłem na łóżku, sprawdzając czy jest wystarczająco miękkie. Po chwili przyznałem, że jest wygodne i miękkie. Rozejrzałem się i znalazłem nad drzwiami zegar, który ku mej uciesze działał i to w dodatku dobrze. Trzynasta czterdzieści trzy. Wstałem i ruszyłem w stronę okna i wyjrzałem za nie. Zobaczyłem tam drzewa, bardzo zniszczone drzewa. Na wielu gałęziach wisiały tarcze, w które były wbite kunai'e i shirukeny. W gałęziach też się kilka znalazło, a na pniach widać było ślady ćwiczeń uderzeń bez pomocy czakry. Zdziwił mnie trochę ten widok. Myślałem, że różowowłosa ćwiczy medyczne ninjutsu i raczej nie walczy. Słyszałem o tym, że potrafi sobie poradzić, ale tak nie wygląda zazwyczaj podwórko medyka. Odwróciłem się i zauważyłem regał z książkami. Z wielu miejsc były powyciągane osobne książki. Chyba Sakura zadbała, aby nie znalazł nic osobistego. Powolnym krokiem podszedłem do regału i zacząłem przeglądać tytuły książek. Było wiele o podstawowych technikach, samoobronie, ale były także różne zbiory baśni. Nagle znalazłem książkę bez tytułu na grzbiecie. Wyciągnąłem ją i otwarłem na przypadkowej stronie. Byli tam rodzice Sakury wraz z nią. Był to dzień zdania egzaminu na genina. Potem było zdjęcie z czyichś urodzin. Przewijałem kartki, aż znalazłem zdjęcie zdania egzaminu na chunina. Była tam radosna i zadowolona ze swojego osiągnięcia. Zaś na kolejnej stronie była już sama. Było to zdjęcie z dnia zdania egzaminu na jounina. Zdziwiłem się nieco, że udało jej się zdobyć ów tytuł. Była tam niewiele młodsza od tej dzisiejszej. Była też tam bardziej poważna, a z jej mimiki dało się wyczytać cierpienie. Nagle w pokoju pojawiła się różowowłosa.
-Uchiha... Hej! Co robisz!? Oddawaj to! - krzyknęła rozjuszona, podbiegając. Szybko chwyciła ową książkę i zamknęła ją.
-No Sakura, nie sądziłem, że dasz radę w tak krótkim czasie wejść na poziom jounina - rzekłem z kpiną.
-Miałam do tego powód - wysyczała wściekle i odwróciła się na pięcie. Wyszła z pokoju i otwarła drzwi do innego pomieszczenia, rzuciła przedmiotem i zatrzasnęła je.
-Ciekawe jaki... - zamyśliłem się z rozbawieniem. -Czyżbyś jeszcze wtedy liczyła, że jeśli będziesz miała taki poziom to pozwolę ci się przyłączyć? A może, że to ci pomoże mnie pojmać? - kpiłem z uśmiechem. Dziewczyna spojrzała na mnie z politowaniem. Sam się sobie dziwiłem, ale czerpałem z tej kłótni niemałą przyjemność.
-Nie schlebiaj sobie, Uchiha - powiedziała.  Zdziwiło mnie, że mówiła do mnie po nazwisku. -Zresztą, pojmałam cię... Chociaż, gdybym wiedziała, że będzie się to wiązać z mieszkaniem z tobą... - westchnęła. -Chodź na dół, pomożesz mi w sprzątaniu. Nie myśl sobie, że będziesz tu mieszkał bez żadnych obowiązków - dodała na koniec i posłała mi groźne spojrzenie, mówiące "słuchaj się, bo inaczej pożałujesz". Nie mając lepszego pomysłu na spędzenie czasu zamknąłem drzwi od swojego, nowego pokoju i ruszyłem za dziewczyną w stronę kuchni. Gdy już się znaleźliśmy u celu rozejrzałem się po niewielkim pomieszczeniu. Zaciągnąłem się pysznym zapachem jakiejś potrawy. Widać było jednak, że dziewczyna nie potrafi do końca zapanować nad porządkiem podczas gotowania.
-Co mam zrobić? - zapytałem. Wolałem nie robić nic na własną rękę. Sakura niepewnie rozejrzała się po kuchni.
-Nie jestem najlepsza w gotowaniu... Heh. - Zakłopotała się. -Ogarniesz tu trochę? Ja zajmę się obiadem - stwierdziła i podeszła do kuchenki. Zaczęła w nim mieszać i doprawiać potrawę jaka się w nim znajdowała. Najprawdopodobniej jakaś zupa. Miałem nadzieję, że różowowłosa ma jakiekolwiek umiejętności kulinarne, i że nas nie zatruje. Zacząłem zbierać i zgniatać jakieś puste opakowania i wrzucałem je do kosza na śmieci. Pochowałem niepotrzebne już składniki i wyciągnąłem te, o które w międzyczasie upomniała się. Było nawet zabawne patrzeć jak Haruno próbuje doprawić zupę, a potem robi wszystko byleby jej bardziej nie zepsuć. Rozjuszona już podeszła do mnie i podstawiła mi pod nos drewnianą łyżkę do ust.
-Co? - zapytałem odruchowo. Przyjrzałem się podejrzliwie jasnobrązowej cieczy z pływającym w nim kawałkiem mięsa.
-Próbuj - rozkazała. -No spróbuj! - powtórzyła, zauważając moją niechęć. Otwarłem usta i sam nie wiem czemu nie chwyciłem tej łyżki i sam tego nie zrobiłem, ale skończyło się na tym, że powoli wsunęła mi ją do ust. Dziwiła mnie jej delikatność, ale skupiłem się na gulaszu, który miałem ocenić. Po chwili patrzyła na mnie wyczekująco.
-Hmm... Całkiem niezłe - stwierdziłem. Odetchnęła z ulgą. -Jak na amatorkę... Ale da się zjeść. -Nie potrafiłem się powstrzymać. Spojrzała na mnie wściekle i uderzyła mnie przedmiotem, który miała w dłoni.
-Kretyn! Jak nie chcesz - nie jedz! - wykrzyczała.
W sumie mogłem stwierdzić, że nie zapowiadało się tak najgorzej. Pomimo początkowej niechęci do mieszkania z tą osóbką teraz nie bardzo mi przeszkadzało spędzenie z nią większej ilości czasu. Mogło być zabawnie.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Trochę zajęło mi napisanie tego, przepraszam! Ale postanowiłam, że teraz bardziej się postaram :) Jak pewnie widać zmieniłam wygląd bloga, mam nadzieję, że moje starania się w wybraniu jakiegoś pasującego wyszły :* Osobiście szablon mi się bardzo podoba.
Niedługo grudzień, a z nimi święta. Z tej okazji postaram się wrzucić przynajmniej dwa rozdziały w przyszłym miesiącu xD Czy mi wyjdzie? Zobaczymy.

Dzięki za poświęcenie mi czasu! :)

wtorek, 20 października 2015

Rozdział 7

Poczułam ulgę, gdy w końcu przestał wywiercać dziurę w moim ciele, która tworzyła się, gdy przyglądał mi się tymi czarnymi oczami bez dna. Moje ciało rozluźniło się i nabrałam odwagi. Przekroczyłam próg drzwi i zamknęłam je. Omiotłam pokój zmęczonym spojrzeniem. Sasuke stał na środku i czekał na słowa Tsunade. Schowałam się w cieniu i oparłam o zimną ścianę. Przyjrzałam się plecom chłopaka, na których widniał jego znak klanu. Wachlarz w kolorach bieli i czerni. Miało to swoje znaczenie, o którym chyba każdy wiedział. Na szczęście, a może nieszczęście, nic czarnowłosemu nie było. Nie, żeby mnie na nim zależało, ale gdyby jednak coś było z nim nie tak, to mnie by się oberwało. Tsunade naprawdę się wściekła na moją nieostrożność i głupotę, więc w ramach kary Sasuke stał się moim pacjentem. Błagałam ją, aby inny lekarz został mu przydzielony, ale nie zmieniła zdania. Powstrzymałam się od głośnego ziewnięcia, zaplotłam ręce i z uwagą przysłuchiwałam się słowom blondynki, która nerwowo stukała paznokciami o blat. Jedynie ten dźwięk zakłócał ciszę zanim czcigodna postanowiła się odezwać.
-Nie wiem od czego zacząć. Jest to bardzo ciężka i dziwna sytuacja, Sasuke. I co ja mam z tobą zrobić? - westchnęła ciężko i naparła łokciami o biurko podpierając głowę na dłoniach i zakładając nogę na nogę. -Wiesz, że starszyzna chce twojej śmierci? Zresztą, jak większość osób, które wypowiadały się na ten temat. - Przymknęła oczy i skrzywiła się. -Albo chociaż dożywocie w więzieniu o zaostrzonym rygorze, rozumiesz? - Prawie warknęła. Była w sytuacji podbramkowej. A co powie Naruto, Kakashi? Inni znajomi z rocznika? Nie mam zielonego pojęcia w jakich kto był stosunkach międzyludzkich, ale na pewno znajdą się osoby, które staną za nim murem. Nie śmiałam się odezwać, nawet nie miałam słów ni ochoty. Stałam jak sparaliżowana. Jedna część krzyczała żebym broniła Sasuke, podpowiadała, że jeśli będzie trzeba to z nim ucieknę, ale druga zaś krzyczała, że należy mu się. Byłam rozdarta, pomóc mu czy może sprawiedliwości w ukaraniu go? Nerwowo zacisnęłam pięście na rękach ignorując ból. Zmęczenie zaćmiewało mój umysł błagając o sen. Ale z drugiej strony, dlaczego mam mu pomagać? Moja słaba i irytująca część wciąż gdzieś w środku mnie istniała i marzyła o szczęśliwym końcu z tym bałwanem.
-Więc co cię powstrzymuje? - zapytał po długiej ciszy, opanowanym tonem jakby nie interesowało go, że może już jutro wąchać kwiatki od dołu, albo zgnić w więzieniu. Tsunade jednak nie odpowiedziała tylko skrzyżowała ręce na piersiach i oparła się o swój fotel. Przymrużyła oczy ze zrezygnowaniem.
-Dopóki nie zdecyduję co z tobą zrobić znajdziesz się w więzieniu tymczasowym - rzekła po krótkiej chwili ciszy. Nagle w pokoju pojawili się ci sami faceci co w szpitalu. -A tymczasem będziesz przesłuchiwany - dodała, gdy został skuty kajdanki i wyprowadzony z pokoju. -Sakura... - jęknęła, prawie płacząc. Spojrzałam na nią zdziwiona. Podeszłam do biurka i usiadłam na przeciw niej. Nawet to zwykłe, twarde krzesło wydawało się idealnym miejscem do spania.
-O co chodzi, Tsunade? - zapytałam niemrawo, dając jej znaj żeby kontynuowała.
-I co ja mam z nim zrobić? Wielu pragnie jego głowy, ale co z Naruto?! Jeśli coś się stanie Sasuke to wpadłby w szał i pewnie rozwalił całą wioskę! - wyrzuciła to z siebie -Bycie hokage wcale nie jest łatwe - fuknęła zła jak osa. Przeczesałam włosy i spojrzałam na słońce, które niedawno zaczęło swą wędrówkę po nieboskłonie. Na drogach Konoha było coraz więcej osób. W większości byli to ninja wracający, bądź idący na misję.
-Wybacz Tsunade, ale nikt nie mówił, że będzie łatwo... Nie potrafię ci pomóc. Jedyne co mogę zrobić to porozmawiać z Naruto, ale jak się uprze... Nawet moje słowa nic nie dadzą - stwierdziłam smętnie. Naparłam całymi plecami o krzesło i położyłam stopę na kolano sprawiając, że siedziałam w rozkroku. Przymknęłam oczy i pozwoliłam sobie na długie, ale ciche, ziewnięcie. Marzyło mi się moje łóżko i spokój.
-Mogłabyś pójść do Shikamaru i powiedzieć mu, że chcę porozmawiać? - W jej głosie wyczułam zmęczenie. -I gdybyś mogła... Opisałabyś mu sytuację? Nie mam siły na tłumaczenia - dodała, obracając się w stronę okna i obserwując spokojnych mieszkańców, którzy nawet nie wiedzą o tym, że jeden z najgroźniejszych shinobi jest w wiosce. Chociaż znając plotkary jakie pracują w szpitalu jutro już cała wioska będzie o tym wiedzieć i rozmawiać. I w ten oto sposób znajdzie się na ustach całej wioski, pięknie. Nawet groźby od ANBU ich nie powstrzymają! Podrapałam się po głowie przypominając sobie, jeden, ważny fakt.
-No dobrze Tsunade. Ale w zamian mogłabyś coś dla mnie zrobić? - zapytałam niewinnie. Spojrzała na mnie podejrzliwie. Mruknęła coś niezrozumiałego pod nosem.
-O co chodzi? - rzekła spokojnie. Pewnie już jest tak zmęczona, że nawet sił na złość nie ma.
-Zwolnisz mnie z dzisiejszego treningu? Ma się odbyć za... - Spojrzałam na zegar -...pół godziny. Jestem strasznie zmęczona! - pożaliłam się, a ona jedynie westchnęła.
-No niech ci będzie. - Uśmiechnęła się szczerze. Lubiłam ten jej, szczery uśmiech. Kojarzył mi się z tym matczynym. Uśmiechnęłam się od ucha do ucha.
-Dziękuję! - krzyknęłam i wybiegłam z pomieszczenia kierując się w kierunku domu Shikamaru. Nagle moje ciało przeszyłam dawka energii na myśl o odpoczynku, który przyjdzie po wykonaniu prośby Tsunade. W sumie dawno nie rozmawiałam z Shikamaru. Często po śmierci moich rodziców rozmawialiśmy. Nauczył mnie nawet grać w jego ulubioną grę, w którą często gra z Asuną. Bardzo mi pomógł. To był bardzo ciężki czas. Strata rodziców, brak Naruto, tęsknota za Sasuke i jeszcze kłótnia z Ino. Wtedy byłyśmy bardzo pokłócone, a Hinata wraz z Kibą i Shino byli ciągle na misjach szpiegowskich, w końcu ich umiejętności są do tego idealne. Z Nejim nie miałam wspólnego języka, Tenten miała mało czasu. Trenowała całymi dniami, a Lee... To Lee. Nie miałam im tego za złe. Przynajmniej zaprzyjaźniłam się z Shikamaru i dowiedziałam się, że jest bardzo rozmowny i jest wiele rzeczy, które jednak go nie irytują. Nawet nie zauważyłam kiedy znalazłam się pod drzwiami domu przyjaciela. Mogłam go tak nazywać bez żadnych przeszkód. Uśmiechnęłam się od ucha do ucha i kilka razy nerwowo przycisnęłam hałaśliwy dzwonek do drzwi, po czym kilka razy uderzyłam z pięści w drzwi. Wiedziałam, że nie będzie go tak łatwo obudzić. Nawet zaczynałam się zastanawiać nad wejściem przez okno.
-Shikamaru, śpiochu! Wstawaj i mi z łaski swojej otwórz! - wrzasnęłam z "bananem" na twarzy. Nie mogłam się doczekać jego miny, gdy mi otworzy. Sądzę, iż też się stęsknił. Usłyszałam zgrzyt otwieranych, zdziwiłam się, że tak szybko. -No, to chyba twój reko... - zacięłam się, gdy zobaczyłam w drzwiach Temari. Tą Temari z wioski piasku. Otworzyłam zdziwiona oczy. -Tem?! - wrzasnęłam w końcu. Przyjrzała mi się zamglonym wzrokiem i przetarła twarz opierając się o drzwi.
-O co... - Ziewnęła przeciągle. -...chodzi? - dodała po chwili. Przepuściła mnie, a ja skorzystałam z niemego zaproszenia. Ściągnęłam buty i spojrzałam na nią. Ta niewzruszona zamknęła drzwi i ruszyła w stronę salonu, wymijając mnie bez słowa.
-Jest Shikamaru? - burknęłam. Postanowiłam najpierw załatwić to, po co tu przyszłam, a dopiero później zapytać się co się tu wyprawia.
-Taak, co chcesz, Wi... Saki. - Usłyszałam Shikamaru. Uśmiechnęłam się. Temari podejrzliwie spojrzała, jak sądzę, swojego chłopaka. Dobrze wiedziałam, że chciał powiedzieć "Wisienko".
-To... dłuższa historia. - Przyjrzałam mu się. Miał na sobie jakieś dresy, w dodatku krzywo założone. Garbił się lekko i pocierał swoją twarz. Miał rozpuszczone włosy, trochę dziwnie w nich wyglądał. Związał je po chwili, jakby czytał mi w myślach. Temari krzątała się w kuchni, która była oddzielona blatami od salonu.
-Kawy, herbaty? - Wyciągnęła trzy kubki i dwa pudełka.
-Kawa - wypowiedzieliśmy równo z Shikamaru. Uśmiechnęliśmy się do siebie, po czym usiedliśmy na kanapie. Chłopak włączył telewizor i ułożył się wygodniej na miękkim meblu.
-Może ci pomogę, Tem? - zapytałam i podeszłam do dziewczyny. Po pokoju rozległ się dźwięk jakiegoś meczu, oczywiście, jak to chłopak, włączył kanał ze sportem.
-Jakbyś mogła... Pozmywasz? Byłabym wdzięczna. - Schowała pudełko z kawą i podeszła do wyjścia z salonu. Odwróciła się na pięcie i oparła ręce o biodra. -Ja się szybko przebiorę - dodała.
-Tak w ogóle, będziecie musieli mi chyba coś wytłumaczyć! - Temari co prawda już nie było, ale wiedziałam, że słyszała. Utwierdziły mnie w tym pośpiesznie kroki i skrzypnięcia drewnianych schodów. W zlewie leżało tylko kilka kubków, talerzy i sztućców. Co prawda nie lubię zmywać, ba, nie cierpię, ale czego się nie robi dla przyjaciół? Odkręciłam kurek z ciepłą wodą, chwyciłam gąbkę, na którą nalałam trochę płynu. W mieszkaniu rozległ się krzyk komentatorów, chyba któraś drużyna zdobyła punkt. Nigdy sport mnie zbytnio nie interesował. Wzięłam kubek do rąk, zamoczyłam go w wodzie, który nagle, ni stąd, ni zowąd mi pękł. Po pokoju rozległ się mój pisk i dźwięk, odbijających się kawałków kubka o podłogę i metalowy zlew. Na moich policzkach i bluzce znalazły się ciepłe krople wody. Shikamaru szybko znalazł się obok mnie.
-Co się stało, Wisienko? - zapytał przejęty. Teraz nawet nie powstrzymał się od użycia mojego przezwiska.

*

Zaprowadzili mnie w ciszy do jakiegoś pomieszczenia, bez okien czy mebli. Wyjątkiem było krzesło, a na ścianach wyróżniały się jedynie drzwi i duże, szklane okno, przez które i tak nic nie widziałem. Kazali mi usiąść, zakuli moje ręce i nogi, przyczepiając do twardego mebla i wyszli. Zostałem sam w niewielkim, szarym pomieszczeniu. Gdyby w drzwiach nie było klamki to normalnie poczułbym się jak w wariatkowie. Nade mną była żarówka, która oświetlała całe pomieszczenie. Jej brzęczenie odbijało się od ścian drażniąc moje uszy. Wyprostowałem nogi i przekląłem siarczyście pod nosem. Że też musiałem dać się złapać i to w dodatku JEJ. Tej irytującej dziewczynie! Gdyby ktoś mi powiedział, że Sakura Haruno mnie powstrzyma, ba, udupi to bym chyba go uznał za wariata! Nawet nie powstrzymał bym się od śmiechu. Do pokoju weszła jakaś kobieta czemu towarzyszyło skrzypnięcie drzwi. Jakaś blondynka, w kitlu. Była przerażona, widać było po oczach. W dłoni miała jakąś strzykawkę z niebieskim płynem. Chwiejnym krokiem podeszła do mnie. Była blada jak ściana, myślałem, że zaraz na zawał zejdzie, albo chociaż zemdleje. Ręka, którą trzymała strzykawkę trzęsła się, nie mogąc utrzymać się w miejscu.
-Nie martw się, nie gryzę. - Aż podskoczyła, gdy wypowiedziałem te słowa. -Ja połykam w całości. - Chciało mi się śmiać. Na chwilę zamarła. Po czym jak najszybciej potarła moje prawe ramię zimnym żelem, który miała na białym waciku, który wyciągnęła z kieszeni i wbiła igłę. Wprowadziła cały płyn do mojego krwiobiegu. -Co to? - Znów zabrałem głów. 
-S..serum p-prawdy. - Jąkała się przy każdym słowie. Ale teraz nie było to ważne. Nie dość, że jestem więźniem Konoha, nie mogę używać czakry to jeszcze mają serum prawdy, przez które wszystko im wyśpiewam jak na spowiedzi, chcąc, nie chcąc. W szybkim tempie kobieta opuściła pomieszczenie. Rozumiem, że jestem kimś, kogo wiele osób się boi, ale jednak bez czakry, w dodatku uziemiony raczej jej nie zabiję wzrokiem. No, dopóki nie mam sharingana, to nie.
-Zimnoo tuu... - zawyłem niekontrolowanie. Cholerny płyn, czułem jak z mojego mózgu robi papkę. I to w zaskakująco szybkim tempie.
-Słychać mnie? - Rozległ się po pomieszczeniu zachrypnięty głos.
-Głośno i wyraźnie. - Słowa wydobywały się samoistnie z mojej krtani. Byłem naprawdę niezadowolony z tego powodu.
-Jak wiesz, będziesz tu przesłuchiwany. Dzięki serum prawdy nie będziesz w stanie kłamać, więc nawet nie próbuj.
-Jakżebym mógł! - Udałem przejętego po czym zaśmiałem się przez chwilę.
-Pierwsze pytanie. Po co przybyłeś do Konoha? - Na każde ich pytania odpowiadałem zgodnie z prawdą. Nieważne jak bardzo chciałem się powstrzymać, na wszystkie pytania grzecznie odpowiadałem od czasu do czasu, mówiąc jakieś nieistotne bzdury. Pytali o moje umiejętności, Orochimaru, resztę drużyny przy czym dowiedziałem się, że zostali złapani, o to gdzie byłem, czasem nawet pytali o różne osoby, które zostały w niewyjaśniony sposób zabite. Odpowiedzi były różne. Niektóre krótkie, inne długie, czasem odpowiadałem w formie żartu, a czasem coś mnie, aż tak zafascynowało, że nie chciałem długo opowiadać.
-Która godzina? - palnąłem pierwsze, co mi przyszło do głowy.
-Za dziesięć ósma - rzekł znudzony mężczyzna. Po tym, jak mówił wywnioskowałem, że jest płci męskiej. Choć był taki zniekształcony i nierealny, że nawet nie zdziwiłbym się gdyby to była kobieta.
-Chce mi się pić! - burknąłem. -I chętnie bym coś zjadł... - dodałem. Z mojego mózgu została chyba tylko papka. Czułem się jak po narkotykach czy jakimś innym, dziwnym paskudztwie. No tak, ja jestem pod wpływem jakiegoś!
-Czy chcesz zniszczyć Konoha? - Totalnie zignorował moje głupie gadanie, za co byłem mu poniekąd wdzięczny.
-Nieee... A co mnie Konoha obchodzi? Mam w dupie co się z nią stanie. Czy spłonie czy zatonie, co mnie to? Byleby nikt mi w drogę nie właził! - fuknąłem nadąsany jak dziecko. Cały czas zresztą zachowywałem się jak dziecko! Chciałem się powstrzymać, znów być dumnym, zimnym Uchiha, ale zamiast tego zachowywałem się gorzej, niż wtedy, gdy miałem cztery lata.
-Mhm... - mruknął. -To koniec przesłuchania. - Głos zamilkł, a ja wydałem z siebie okrzyk radości. Miałem dość tych pytań. Mam nadzieję, że nikt tego nie nagrał i nie puści w telewizji! Choć nadzieja matką głupich, ale może jednak będzie łaskawa? Westchnąłem. Trzymają mnie tu parę ładnych godzin, na niewygodnym krześle, bez jedzenia i wody, zadają głupie pytania, a teraz mnie zostawili! Głodnego, spragnionego, na niewygodnym krześle i z wkurzającym brzęczeniem żarówki nad moją głową. Nie wiedzieć czemu obraz zaczął się rozmazywać, a ja odpłynąłem jakiś czas później. Straciłem rachubę czasu.

*

To był zły omen, bardzo zły. Za pomocą swoich umiejętności pozbyłam się niewielkiej rany i z pomocą Shikamaru posprzątałam. Po kilku minutach uspakajania go i zapewniania, że wszystko w porządku przyszła Temari. Wysłuchali od początku do końca mojej fascynującej opowieści. Oczywiście, pomijając dziwny sen. Shikamaru spojrzał się dziwnie, a Temari parsknęła.
-Dobrze temu gnojkowi. Chciałabym widzieć jego minę, nieźle go załatwiłaś - stwierdziła z kpiącym uśmieszkiem. Też nie przepadała za Uchihą. Dlaczego? Była bardzo honorową osobą i wolałaby zginąć niż zdradzić swoją wioskę. Uśmiechnęłam się i podziękowałam.
-No, no. Nieźle. Ale teraz ja muszę zapierniczać do Tsunade - powiedział gorzko chłopak. Zaśmiałam się krótko i wzięłam łyka kawy.
-A teraz - zaczęłam -czas na wyjaśnienia, prawda? Chyba należą mi się jakieś - oznajmiłam sarkastycznie. Temari spiekła raka, szybko uciekła wzrokiem i spuściła głowę. Obrazek wręcz komiczny, nigdy nie stwierdziłabym, że ta dziewczyna kiedykolwiek się tak zachowa. Shikamrau zaś nie wyglądał na jakiegoś bardzo zakłopotanego. Podrapał się w tył głowy i westchnął.
-No wiesz Sakura... To chyba oczywiste i nie musimy ci tego tłumaczyć - wywnioskował.
-A właśnie, że musicie! Muszę to usłyszeć z waszych ust. - Zaplotłam ręce na klatce piersiowej i patrzyłam na nich wyczekująco. Temari przełknęła nerwowo ślinę.
-Jakie to irytujące - zaczął chłopak -Jesteśmy parą - oznajmił, nie patrząc na mnie. Zapiszczałam wesoło i ich przytuliłam.
-Szczęścia! - wypiszczałam im do uszu, kołysząc nimi w uścisku. Tem odetchnęła z ulgą i uśmiechnęła się.
-Wyglądasz na zmęczoną - rzuciła, zmieniając temat. Skinięciem głowy dałam jej do zrozumienia, że nie tylko wyglądam, ale i jestem zmęczona.
-Cóż... Chętnie zostałabym dłużej, ale muszę pójść na spotkanie z łóżkiem, a Shikamaru z Tsunade. Tem, jak długo zostajesz w wiosce? - zapytałam, przecierając oczy, które piekły.
-Hmm... Trzy dni i wracam do Suny. - Wzięła łyka swojego napoju i przymknęła oczy. -Jestem tu na misji w ramach jednego z przestępcy, którego pojmała Suna. Został tu przetransportowany, z dala od swojej zgrai. Chyba rozumiesz. - Uśmiechnęła się i chwyciła puste już kubki, chcąc posprzątać. Po krótkiej rozmowie stwierdziłam, że czas do domu.
-Dobra, kochani. Ja lecę. - Wstałam i przytuliłam chłopaka. Podeszłam do Tem, którą też zamknęłam w uścisku. Chwilę później gnałam do domu, aby w końcu wypocząć po dziwnych wydarzeniach. Czy Uchiha się na mnie uwzięli? Najpierw Itachi, a teraz jego młodszy braciszek. Tym dłużej się nad tym zastanawiałam tym bardziej dochodziłam do wniosku, że coś naprawdę jest nie tak. Itachi, ten Itachi, ratujący biedne niewiasty z opresji? Śmiać się chce. Albo Akatsuki ma do mnie jakąś sprawę, albo coś mi się przewidziało. A może zabójca klanu i zdrajca Konoha chce w ten sposób wkupić się w łaski i móc wrócić w świetle i chwale jako bohater? Moje myśli stawały się coraz bardziej absurdalne, więc postanowiłam od razu iść spać.

*

Nie wiem ile spałem, ani gdzie jestem. Obudziłem się z potworną migreną i zaschniętym gardłem. Rozejrzałem się po niewielkim pokoju, który okazał się być celą. Szare i stare ściany tworzyły nieprzyjemną atmosferę. W całym tym niewielkim pokoju dojrzałem jedynie drzwi, żadnych mebli czy okien. Jedynie żarówka dotrzymywała mi towarzystwa. Szybko domyśliłem się, że to nie jest zwykłe więzienie. Co się dziwić. Po ścianach odbił się odgłos mojego, niezadowolonego żołądka. Westchnąłem ciężko i usiadłem po turecku, poprawiając włosy, którym przydałaby się chwila uwagi wody i szamponu. Starałem się wykryć jakąkolwiek czakrę, ale moje umiejętności nadal były zablokowane. Wsłuchałem się i szybko usłyszałem ciche kroki zza drzwi, jakieś szepty, głębsze wdechy, a nawet po chwili i spokojne, jak i mniej spokojne, bicia serc. Nie miałem wyboru i jedynie czekałem. Po chwili zainteresowało mnie to, co z moją grupą. Pomimo wszystko w jakiś sposób się do nich przywiązałem. Choć nie miałbym nic przeciwko, gdyby Karin się gdzieś zapodziała. No i interesowało mnie, co zawiodło. Nawet jeśli zorientowali się, że ja to nie ja, a mój klon to niemożliwe jest, aby Haruno przybyła tak szybko. Szczególnie, że była tam sama, a nawet jeżeli już coś umie to i tak nikt nie zaryzykowałby niepowodzeniem pojmania mnie i wysłaliby cały oddział ANBU. Od razu też wytłumaczyłem sobie, że wygrała ze mną jedynie dzięki elementowi zaskoczenia i tym, że nie znałem jej umiejętności ani jej stylu walki. Dochodziły mnie pogłoski co do pięknej różowowłosej kobiecie, która staje się naprawdę potężna i coraz piękniejsza, ale nie spodziewałem się, że pokona mnie. Poczułem irytację. Zacisnąłem ręce na kolanach i wziąłem głębszy wdech, aby się uspokoić. Nagle usłyszałem ciężkie kroki, z których dało się wyczytać zmęczenie. Skrzyp drzwi. Spojrzałem w ich stronę i ujrzałem czarnowłosego mężczyznę w kitce.
-No, no Uchiha. Kopę lat. - Usłyszałem kpiący głos Shikamaru. -A teraz wstawaj, nie ma czasu na wspominki. To strasznie irytujące, że akurat ja muszę się tym zajmować od samego rana - oznajmił niezadowolony. Posłusznie wstałem i rozprostowałem kości, wyginając plecy. Zauważyłem za plecami Shikamaru dwóch zamaskowanych ludzi w typowym stroju ANBU. Zrobili mi miejsce, a ja wyszedłem z pomieszczenia. Okrążyli mnie i chwilę później znaleźliśmy się pod drewnianymi drzwiami. Chłopak uderzył kilkukrotnie knykciem o drzwi.
-Wejść! - rozkazał stanowczy, kobiecy głos. Nara otworzył wejście do pokoju i znów zrobił mi miejsce. Kolejny raz zobaczyłem surowy wzrok blondwłosej kobiety. Przekroczyłem próg, a wraz ze mną i Skimaru po czym zamknął drzwi. Chwyciła kilka papierów, uderzyła kilka razy o blat i odłożyła idealnie ułożony stos papierów.
-Witaj, Tsunade-sama. Więc? Kiedy umieram? - rzuciłem beznamiętnie. Uśmiechnęła się przymrużając oczy. Przedstawiciel klanu Nara oparł się plecami o ścianę.
-Wraz z hokage uznaliśmy, że możesz się przydać i samemu na tym zyskać - powiedział.
-Ja? Zyskać na tym? Nie sądzę - burknąłem, zaplatając ręce. Kobieta za biurkiem przewróciła oczami.
-Akatsuki rozrabia. Konoha sobie nie radzi. Gdyby zaatakowali to po nas. My chcemy rozpadu Brzasku, a ty chcesz zemsty na Itachim - zaczęła -Pomóż nam, a pozwolę ci go własnoręcznie zabić - dodała -I tak za swoje uczynki umrze - skończyła z ciężkim westchnięciem. Zastygłem. To prawda, że o tym marzę, ale coś mi tu śmierdziało.
-Konoha mnie nie obchodzi, a bez waszej pomocy i tak go zabiję - stwierdziłem po krótkim namyśle. Nara parsknął.
-Wszyscy dobrze wiedzą, że jeśli Itachi umrze to na ciebie spadnie brzemię i obowiązek odbudowy klanu Uchiha, a nie mając gdzie mieszkać, ponieważ jest się kryminalistą nie będzie łatwo - stwierdził -Masz zamiar odbudować klan w lesie w chatce z drewna, którą samemu zbudujesz? - zażartował. Niestety, ale miał dużo racji. Dobrze wiem, że muszę to zrobić, a kwestia domu nie jest jedynym problem. Jaka kobieta zechce kogoś takiego jak ja? No chyba, że podobna do mnie, ale mało jest takowych. 
-A jaki jest haczyk? - zadałem pytanie. To było oczywiste, że od tak mnie do wioski nie wpuści.
-Przez miesiąc będziesz pozbawiony czakry i będziesz mieszkał u jednego z shinobi. Oczywiste jest, że będziesz pod nadzorem. Przez pierwsze dwa tygodnie nie wyjdziesz po za dom, w którym zamieszkasz - oznajmiła -A przez drugi będziesz mógł chodzić swobodnie po mieście. Jeśli będzie w porządku dostaniesz pierwszą misję. Jeśli nie, pozwolę cię stracić, tak, jak chciała starszyzna - zakończyła swój monolog, posyłając mi ostrzegające spojrzenie. W sumie nie do końca podobała mi się taka perspektywa, ale było wiele plusów. Zemsta i odbudowa klanu.
-A co z moją drużyną? - padło z moich ust kolejne pytanie. Słyszałem o ich pojmaniu, więc byłem ciekaw co teraz z nimi. Może jakoś bardzo się nie martwiłem, ale wolę wiedzieć na czym stoję.
-To zależy czy będą współpracować - rzekła hardo.
-Proszę się nie martwić, będą. Chcę tylko z nimi porozmawiać.
-Nie ma mowy - syknęła. Spojrzałem zdziwiony na kobietę. -Nie mogę pozwolić, abyście coś uknuli. Albo sami zechcą współpracować, albo zgniją w więzieniu. - Nie spodobała mi się ta wiadomość.
-Więc niech tak będzie, hokage-sama - burknąłem. Nie chciałem problemów. Oni sobie jakoś poradzą. Byłem ciekawy do kogo mnie poślą i z komu przypadnie zaszczyt mieszkania ze mną. Uśmiechnąłem się w duchu do swoich myśli. 


`````````````````````````````````````````````````````

To była długa przerwa. Cóż, przepraszam. Wypaliłam się. I proszę was o komentarze. Jakiekolwiek, mogą być krótkie. To bardzo motywuje, a ich brak wręcz przeciwnie. 

sobota, 11 lipca 2015

Rozdział 6

Wszystko szło gładko. Suigetsu, Juugo, Karin i mój sobowtór odwrócili uwagę od prawdziwego celu naszych odwiedzin. Niepostrzeżenie wkradłem się do budynku hokage wymijając grupę shinobi, która właśnie szła, a raczej biegła pomóc w obronie wioski. Szedłem nieoświetlonymi korytarzami w stronę biura czcigodnej. Słyszałem jakieś rozmowy za niektórymi drzwiami, ale na mojej drodze nie spotkałem żywej duszy. Stanąłem przy drzwiach pokoju, w którym znajdę ten zwój. Chwyciłem klamkę i powoli weszłem do pomieszczenia. Na szczęście nikogo tu nie było. Omiotłem pomieszczenie spojrzeniem przy pomocy sharinngana po czym wyciągnąłem dłoń po ten mały przedmiot. Nagle zza biurka wyskoczyła jakaś osoba i rzuciła w moją stronę kunai. Odskoczyłem w bok, a ostrze wbiło się w drewniane drzwi.
-Cholera... Tsunade mnie zabije. - mruknęła do siebie. Ten głos był mi w jakiś sposób znajomy. Przyjrzałem się jak stwierdziłem tej dziewczynie. Gdy dojrzałem różowe włosy sięgające za ramiona i te zielone oczy zastygłem w bez ruchu. Ona wykorzystała to i rzuciła się na mnie z zamiarem uderzenia mnie z prawego sierpowego. Doszły mnie słuchy o jej mocnym uderzeniu, więc z ostrożnością odskoczyłem w bok. Znów próbowała mnie uderzyć, ale tym razem i ja zaatakowałem swoją kataną. Jednak ona z gracją wyminęła ją i wyciągnęła kolejną broń z kabury. Przyjrzałem się jej jeszcze raz. Miała na sobie czarną bokserkę i białe szorty. Na twarzy malowała jej się zaciętość. Lewą ręką wymierzyła mi cios, a ja odsunąłem się znów. Niestety nie przewidziałem, że po prostu chce odwrócić moją uwagę od kunai'a. Wykonała szybki ruch. Odsunąłem się, gdy tylko zrozumiałem o co chodzi. Na mojej klatce piersiowej widniała długa, ale nie głęboka rana, z której zaczęła sączyć się krew. Prychnęła.
-Myślisz, że czymś takim mnie pokonasz? - wypowiedziałem te słowa z kpiną, a ona jak na złość znów parsknęła.
-Sasuke... jesteś głupi czy udajesz? - przeszły mnie ciarki na ton jej głosu. Nagle straciłem czucie w kończynach. Upuściłem katanę i upadłem na kolana. Coraz ciężej było mi oddychać.
-Trucizna? - mruknąłem do siebie.
-Strzał w dziesiątkę! Skąd wiedziałeś? - żartowała sobie ze mnie z tym wkurwiającym uśmieszkiem. Warknąłem zły po czym straciłem przytomność. Niech ją szlag!

*
Upadł na ziemię. JA, Sakura Haruno pokonałam Sasuke Uchicha! Złożyłam ręce i uformowałam parę pieczęci. Po moich obu stronach pojawiły się moje klony. Bez słów podeszły do czarnookiego i przewiesiły sobie jego ręce i razem z nim wyszły przez drzwi. Ruszyły w stronę szpitala. Trucizna, którą użyłam na nim jest niedopracowana. Ma za zadanie blokować przepływ czakry na parę godzin i sprawić, że ofiara zemdleje na jakąś godzinę, może mniej. Niestety stworzyłam ją dość niedawno i chciałam ją wypróbować niedługo, ale nie tak. Jeżeli będą jakieś skutki uboczne to Naruto mnie chyba zabije, Tsunade zresztą też. Zawsze mówiła, że zabawy trutkami są niebezpieczne i trzeba z nimi uważać. Może i jest przestępcą, ale to nie ja jestem od wymierzania sprawiedliwości. Westchnęłam po czym uznałam, że warto pomóc w części Konoha, która została zaatakowana. Jeszcze raz omiotłam pokój spojrzeniem i spuściłam głowę, oberwę za te drzwi. Wyprostowałam się i podeszłam do okna, przez które wyskoczyłam na drzewo. Skoczyłam na dach budynku i skacząc tak rozmyślałam co takiego jest ważnego w tym zwoju, że Sasuke sam się tu pofatygował. Tym bliżej byłam tym więcej słyszałam odgłosów walk i krzyków przerażonych ludzi. Trochę mnie to irytowało. Po co się drzeć skoro i tak shinobi mają za zadanie cię bronić? I bez tego cię widzą. Zeskoczyłam pomiędzy zaułkami. Kobieta, która stała niedaleko z dzieckiem, wzdrygnęła się i schowała przestraszonego chłopca za siebie. Spojrzałam na nią zdziwiona, a ona przyjrzała się mnie. Po chwili odetnęła z ulgą.
-Sakura-san... - jęknęła rozstrzęsiona aczkolwiek spokojniesza niż przed chwilą.
-Proszę iść stąd. Jest tu niebezpieczne. - oznajmiłam rzecz oczywistą. Jednak to w moim interesie leży żeby tacy jak oni byli bezpieczni. Przytaknęła i szarpnęła chłopca uciekając w przeciwną stronę mojego celu. Rzuciłam się biegiem w stronę płomieni, które przed chwilą zaczęły swój piękny i straszny taniec na niebie. Zniszczenia są ogromne.
-Naruto! - wrzasnęłam do chłopaka, który przed chwilą został ciśnięty o drzewo. Podbiegłam do zmęczonego przyjaci. Miał na sobie kilka siniaków i zadrapań, nie wiem jak organy wewnętrzne, ale teraz nie ma na to czasu.
-Sakura. - wyprostował się i po chwili stał jakby nic się nie stało. Nie powiem, twardy jest. Obok nas znikąd pojawił się Sai.
-Kto to jest? - rzekłam wskazując na trójkę dziwnych ludzi. Dwóch mężczyzn i kobietę.
-Nie wiemy, ale są już indentyfikowani przez ANBU. - oznajmił beznamiętnie czarnowłosy.
-Był z nimi też Sasuke, ale zniknął! - burknął niezadowolony blondyn. Miał pewnie nadzieję na złapanie naszego, dawnego kompana. Gdyby wiedział, że leży teraz w szpitalu i to w dodatku przeze mnie to od razu poleciał sprawdzić co z nim jest. Omiotłam spojrzeniem pole bitwy. Było wyraźnie widać, że wycofują się. No tak, Sasuke złapany to co tu po nich? Wskoczyli na mury wioski i rzucili się biegiem do ucieczki. Wielu ninja było rannych bądź wyczerpanych, niezdatnych do pogoni.
-Nie możemy dać im uciec! - burknęłam i wskoczyłam na budynek. Sai i Naruto poszli w moje ślady. Odbiliśmy się od dachu i za pomocą czakry biegliśmy po murze aby wyjść z wioski. Zeskoczyliśmy na pobliskie drzewa.
-Daleko są? - zapytał spokojnie Sai jakby w ogóle się tym nie przejmował.
-Niecałe dwa kilometry. - rzuciłam pośpiesznie odbijając się od gałęzi tak mocno i szybko, że ledwo moje nogi nadążały. Wyprzedził w ten sposób odrobinę moich kompanów.
-Sakura! - wychrypiał Naruto. Był zmęczony walką, ja niewiele zużyłam energii, więc mogłam biec o wiele szybciej. -Zwolnij! - dodał po chwili.
-Dogonię ich i zatrzymam! Są wyczerpani, poradzę sobie do momentu aż przyjdziecie! - zwolniłam trochę żeby móc spojrzeć na nich. Sai jedynie kiwnął głową zaś blondyn skrzywił się niezadowolony tym pomysłem.
-Ale Sakura... - jęknął bezsilnie nie mając argumentów.
-Poradzę sobie. - uśmiechnęłam się, a on niepewnie kiwnął głową.
-Bądź ostrożna. - dodał zanim stracili mnie z oczu. Pędziłam jak szalona odbijając się od gałęzi skacząc na kolejną. Wiedziałam, że jeżeli uciekną to będą starać się uwolnić Sasuke, a bez tego Konoha ma swoje problemy. Zbliżałam się w zastraszającym tempie. Dzieliło nas ledwie pół kilometra. Z każdym metrem starali się przyśpieszyć, ale po chwili wracali do wcześniejszego tempa, żeby jeszcze bardziej po chwili zwolnić. Uśmiechnęłam się pod nosem, gdy w ciemności nocy dojrzałam trzy sylwetki. Pomimo braku tlenu i zmęczenia przyśpieszyłam jeszcze trochę. Przeskoczyłam nad ich głowami i stanęłam na gałęzi przed nimi. Zatrzymali się. Łapczywie łykałam powietrze przyglądając się im. Czułam jak policzki mnie pieką, a nogi ledwo mnie utrzymują. Zeskoczyli na ziemię, a ja poszłam w ich ślady.
-I tylko tyle?! - wrzasnął białowłosy. -Konoha naprawdę nas nie docenia. - rzekł z pogardą. Został zdzielony przez czerwonowłosą, miałam ochotę się śmiać.
-Debilu! Ona ma jeszcze dużo czakry, wystarczająco żeby nas zatrzymać! Dwójka innych shinobi z Konohy jest już w drodze! - uświadomiła go. Chwycił on za rękojeść swej dziwnej broni.
-E tam! Damy radę. - czerwonowłosa załamała się, a rudzielec jak stał tak stoi. Chłopak o wielkiej chęci walki rzucił się na mnie zamachując się swą bronią. Odskoczyłam na bok i rzuciłam w jego stronę parę kunai. W moje ramię i łydkę wbiły się shurikeny. Dwa w ramię, jedna w łydkę. Wyciągnęłam je i zaczęłam leczyć rany, z których sączyła się krew.
-Medyk? - zapytał rudowłosy. Obok mnie pojawiła się pozostała dwojka.
-Zajmę się tym idiotą z mieczem, wkurza mnie! - krzyknął na powitanie blondyn i rzucił się w wir walki. Czarnowłosy zajął się tym milczącym, mnie została ta ruda. Wyciągnęła kilka kunai i rzuciła w moją stronę. Wyminęłam je i podbiegł do niej. Uderzyłam ją po czym patrzyłam jak leci na drzewo. Upadła na kolana i spojrzała na mnie zamglonym wzrokiem i runęła na twarz. Rzuciłam okiem co się dzieje z resztą. Na namalowanym lwie Sai'a leżeli białowłosy i rudowłosy. Podeszłam do dziewczyny, wzięłam ją na ręce i ułożył na lwie.
-Nawet pospać nie dadzą... - jęknęłam ziewając. Przeciągnęłam się i spojrzałam w niebo, które stało się odrobinę czerwone. -Super... O dziewiątej mam trening. - dodałam i wraz z resztą wróciłam do Konoha.

*

Pik... Pik... Pik... Otwarłem powoli oczy. Wnerwiające pikanie nie ustępowało. Przeklnąłem pod nosem, gdy poraziło mnie okropne światło. Gdy wszystko się wyostrzyło zauważyłem iż jestem w szpitalnej sali. Sam, nieprzypięty do łóżka, bez żadnych shinobi, którzy tylko czekają aż spróbuję uciec. Podciągnąłem się na łokciach do siadu. Czułem dziwne zmęczenie, byłem roztargnioni. Nie potrafiłem się skupić. Rozejrzałem się. Zauważyłem maszynę, która nadal irytująco pikała. Usłyszałem, że ktoś naciska na klamkę. Zerknąłem w to miejsce. Weszła tu Sakura. W białym kitlu i swoich wcześniejszych ubraniach. Bez słowa zamknęła drzwi i nie patrząc na mnie podeszła do szafki. Dojrzałem jej podkrążone oczy i zmęczony wzrok. Wzięła do ręki jakieś papiery i podeszła do mnie nadal nie patrząc na mnie.
-Czujesz nudności, bóle, otępienie? - zapytała po chwili ciszy. -Potrafisz wyczuć wszystkie swoje kończyny? - nadal zadawała pytania nie zabierając wzroku z kartki.
-Prócz zmęczenia i zdezorientowania, nie. - powiedziałem słabo. -Czemu pytasz? - drgnęła. Nie miała najwyraźniej ochoty na pogaduchy ze mną.
-Trucizna, którą na ciebie użyłam nie była dokończona. Byłeś... - zacięła się na chwilę. -...królikiem doświadczalnym. - dodała jakby nigdy nic. Że ja królikiem doświadczalnym?! A gdyby coś się stało? To nie w stylu Sakury żeby tak bezmyślnie działać! Zresztą, co mnie to? Nic mi nie jest, więc jest dobrze. Spróbowałem użyć sharingana i uciec, nie miałem ochoty tu siedzieć. Nagle fala bólu rozlała się po moim ciele.
-Co jest... - syknąłem i zagryzłem szczękę.
-Zapomniałam dodać, że to blokuje czakrę. - powiedziała rozbawiona. Świetnie, człowiek zwija się przez nią z bólu, a ona się po prostu śmieje! Prychnąłem poirytowany.
-Jest coś co powienienem wiedzieć? - byłem zły. Dawno już nikt mnie tak nie zezłościł.
-Jeżeli będą jakieś skutki uboczne w ciągu tygodnia, zgłoś się do szpitala. - wymamrotała patrząc na ścianę. Spojrzałem w stronę, w którą ona. Był tam zegar, który wskazywał piątą trzynaście rano, jak sądzę. Nagle do pokoju wtargnęli ludzie z ANBU. Chłopak na czele podszedł do dziewczyny.
-Sakura-san, zabieramy go. - oznajmił.
-Nie. - rzekła jakby było to oczywiste.
-Mamy takie rozkazy! - jego ton głosu się zmienił na ostrzejszy.
-Tsunade-sama chce z nim porozmawiać u niej w biurze. Nie martwcie się, jest nieszkodliwy. W najbliższym czasie nie będzie mógł używać czakry. - przymróżyła oczy.
-I mam ci w to uwierzyć? 
-A chcesz się narazić Tsunade? - odpowiedziała prędko wściekła. Nie lubiła sprzeciwu najwidoczniej. On tylko zacisnął pięści i odwołał swój zespół. 
-Naprawdę Tsunade chce ze mną się spotkać? - nie wiedziałem czy aby na pewno. Przecież mogła mnie odwiedzić w celi. Ona zaś przytaknęła. Cały czas omijała mój wzrok, a kiedy przez przypadek nasze spojrzenia się zbiegały, uciekała patrząc w ścianę bądź ręce. 
-Dasz radę wstać? - mruknęła, a ja kiwnąłem głową. Wstałem powoli i równie powoli ruszyłem w stronę drzwi. Po chwili mogłem już szybciej się poruszać. Sakura otwarła przede mną drzwi i prowadziła mnie w stronę biura hokage. -Nie boisz się, że ucieknę? - zadałem pytanie gapiąc się w jej plecy.
-Nie dasz rady. Teraz jesteś jak normalny człowiek, bez czakry. - powiedziała i przez resztę drogi nie rozmawialiśmy. Otworzyła przede mną kolejne drzwi, tym razem do hokage. Za biurkiem siedziała blondynka o orzechowych oczach. Widać było, że czekała na nas zniecierpliwiona. Byłem ciekaw co takiego ma mi do powiedzenia.

~~~~~~~~~~~

Za wszelkie błędy z góry przepraszam.

Wiem, rozdział krótki, przepraszam! Następny będzie na pewno dłuższy ;)

sobota, 13 czerwca 2015

Rozdział 5

Rozdział dedykuję wszystkim czytelnikom, którzy poświęcają swój czas na czytanie mojego opowiadania. Ostatnio jest was co raz więcej :D
Też dziękuję wszystkim, którzy wzięli udział w ankiecie, nie spodziewałam się aż tak dobrych wyników :)
Dziekuję! :*
~~~~~~~~~~~~~~
Ciemność.
-Pomóż jej... Uratuj ! Błagam... - słyszę głos jakieś kobiety. Krzyczy, jest zrozpaczona. Słyszę , ale niczego nie widzę. Otacza mnie mrok
-Jest tu ktoś? - pytam, ale odpowiada mi cisza. O co tu chodzi? Nic nie czuję, ani gruntu, zimna czy bólu. Po prostu... jestem. Słyszę płacz.
-Uratuj !! - słyszę po raz kolejny ten krzyk. Nagle przeszywa mnie fala strachu i bezsilności. Zaczęłam panikować, obracałam się wokół własnej osi, ale nic nie widziałam. Mój strach się nasilał, a ja nic nie mogłam zrobić. Skuliłam się i czekałam na rozwój wydarzeń.


Otworzyłam oczy. Mój oddech był szybki, a serce łomotało jak po maratonie. Ten sen był taki.. dziwny. Czuję strach, ale czemu? Już kiedyś miałam takie sny. Po chwili zdałam sobie sprawę z bólu pleców i szumu w głowie. Spojrzałam na pomieszczenie, w którym się znajduję. Byłam w pokoju hotelowym. Zasnęłam zwinięta w kłębek, oparta o ścianę pod oknem. Powoli wstałam rozprostowywując kości. Poczułam i usłyszałam ten przyjemny dźwięk strzelających kręgów w kręgosłupie i karku. Ból pleców prawie całkowicie ustąpił, ale szum w głowie się nasilił. Podeszłam do komody, na której leżał zwój. Rozwinęłam go i odpieczętowałam swój bagaż z ubraniami. Była to zwykła, czerwona torba. Wyciągnęłam stamtąd czystą bieliznę. Uznałam, że ubiorę to samo co wczoraj. Podniosłam ubrania, które wczorajszej nocy zostały po prostu rzucone na podłogę. Z czystą bielizną i wczorajszymi ciuchami weszłam do łazienki. Ściągnęłam swoją "piżamę" i weszłam do kabiny ustawiając wodę na gorącą wręcz parzącą. Uwielbiam taką wodę. Pozwoliłam wodzie spływać po ciele. Rozmyślałam nad tym co oznaczał ten sen. Kogo ratować? I kto ma tego kogoś ratować? Tyle pytań, a żadnych odpowiedzi! Wyłączyłam wodę i namydliłam całe ciało, od stóp do głowy, a po chwili wszystko spłynęło wraz z wodą w czarną dziurę. Kiedy wyszłam zobaczyłam iż całe pomieszczenie było wypełnione parą. Chwyciłam puchowy ręcznik i wytarłam całe ciało. Było pokryte czerwonymi plamami, ale to nic. Ubrałam się i szybko wyszłam z pokoju i skierowałam swoje kroki do hotelowej restauracji. Na korytarzu spotkałam jakąś sprzątaczkę. Przywitała się i zniknęła za zakrętem. Po obu stronach korytarza wisiały różne obrazy krajobrazów. Były przepiękne, większość przedstawiała pustynie o różnych porach dnia i nocy. Nagle usłyszałam krzyki. Ktoś się awanturował w restauracji. Weszłam przez szklane drzwi do celi mojej wędrówki. Zobaczyłam tam kłócących się Naruto i Yamato. Sai siedział z boku i rysował coś w tym swoim szkicowniku, jak zawsze obojętny na to, co się dzieje wokół niego. Blondyn zażarcie kłócił się wymachując rękoma. Większość ludzi przyglądało się całej sytuacji. Chyba im się to nie podobało, że dwóch turystów, a raczej jeden z nich, robi taki hałas.
-No proszę, sensei Yamato! - krzyknął zrozpaczony blondyn.
-Nie. - powiedział stanowczo mężczyzna. Podeszłam tam z uśmiechem na ustach. Usiadłam na obok Naruto i zaczęłam się śmiać co zwróciło uwagę całej trójki i nie tylko.
-O co się kłócicie? - zapytałam pomiędzy salwami śmiechu. Blondyn skrzyżował ręce na klatce piersiowej zaś Yamato załamał ręce i spuścił głowę. Żaden z nich nie miał zamiaru odezwać się.
-Naruto chce zamówić tutejszą wersję ramen. Problem w tym, że jest bardzo drogi. - odpowiedział po krótce Sai nie patrząc na mnie. Chwyciłam menu i wyszukałam ten jego ramen. Po chwili poszukiwań znalazłam. Spojrzałam na cenę i uznałam, że albo kogoś tu ekhem albo to naprawdę jest pyszne i warte swej ceny. Poszukałam czegoś co mogłabym zamówić. Naleśniki z serem i wiśniami, mniam. Zawołałam kelnera.
-Tak? - zapytał z notesikiem i długopisem.
-Poproszę tutejszy ramen i naleśniki z serem i wiśniami. - powiedziałam, a on wszystko zanotował. Spojrzałam na resztę drużyny. Yamato kręcił głową, Sai nadal coś rysował, a Naruto patrzył na mnie w osłupieniem. Nagle rzucił się na mnie jak jakieś głodne zwierzę na mięso.
-Dziękuję, dziękuję, dziękuję Saki-chan! - krzyknął mi do ucha i pocałował w policzek. Uśmiechnęłam się. Nie przeszkadzało mi to, ale znając mnie z przed trzech lat... Naruto już by nie żył, z resztą nawet nie dostałby tego ramen. W końcu postanowił mnie puścić. Uśmiechnął się do mnie tym swoim sposobem.
-Uspokój się, ludzie się patrzą - powiedziałam spokojnie z uśmiechem. Odwróciłam wzrok od niego i zaczęłam się zastanawiać nad sensem tej misji.
-Yamato-sennsei? - zapytałam ledwie dosłyszalnie. Spojrzał na mnie zdziwiony.
-Tak, Sakura? - czekał na moje słowa. Zagryzłam wargę i nie patrząc na niego odpowiedziałam.
-Dlaczego ta misja jest tak wysokiej rangi? Co było w tym zwoju? I co jest w tym, który będzie dzisiaj dostarczany przez nas? - mówiłam cicho. Było to spowodowane ludźmi w pomieszczeniu, ale i niezdecydowaniem. Yamato tylko westchnął i zaczął się zastanawiać. Czyli coś wie. Zawsze byłam wścibska i to bardzo. Wiedziałam, że są to tajne informacje, ale zawsze warto próbować, prawda?
-Nie mogę ci tego powiedzieć, może Tsunade ci powie. Wiem, że ci ufa i jesteś jej prawą ręką, ale rozkaz to rozkaz. Wybacz Sakura. - taka odpowiedź mnie nie zadowala. Wygiełam usta w grymasie. Nagle przyszedł kelner z naszymi zamówieniami. Podziękowaliśmy i chwyciliśmy za sztućce. Chyba Yamato i Sai już jedli, nie ważne. Jak nie chcą jeść to nie, ale ja mam zamiar napełnić swój żołądek. Kiedy tylko poczułam ten zapach mój humor się poprawił. Mmm.. Naleśniki z serem... Błogosławiony ten, który to pyszne danie stworzył! Powstrzymując się od rzucenia się na jedzenie spojrzałam na szczęśliwego Naruto. Wzięłam pierwszy kęs dania i nawet nie wiem kiedy zniknął. Odsunęłam pusty już talerz od siebie i przeciągnęłam się na krześle. Wtedy ból głowy znów przypomniał o swej obecności.
-Wyruszamy o godzinie piętnastej. Dokładnie za cztery godziny i trzydzieści minut. Do zobaczenia drużyno pod bramą wioski. - wymamrotał najwyraźniej zmęczony Yamato i wstał od stołu. Tak właściwie to nie wiem co on tu robił. Może znów odpłynęłam i ominęła mnie jego rozmowa z innymi? Ostatnio często mi się to zdarza. No cóż. Wstałam od stołu i chciałam pójść do pokoju po jakieś leki przeciwbólowe, ale poczułam jeszcze większy ból głowy, a przed oczami pojawiły się czarne plamki. Nagle poczułam szarpnięcie za rękę. Zakręciło mi się w głowie i zaczęłam słyszeć jakiś cichy głos. Dotąd zwieszona w dół głowa powędrowała do góry i ujrzałam żółtą plamę, która po chwili stała się bujną czupryną Naruto.
-Hej, słyszysz mnie? - zapytał z troską w głosie. O co mu do cholery chodzi, czemu mną szarpnął? Wyrwałam rękę z uścisku przyjaciela i spojrzałam mu w oczy.
-Tak, czego chcesz i po jasną cholerę mną targasz?! - burknęłam poirytowana wręcz fukłam jakby on był odpowiedzialny za całe zło na świecie. Nie wiem skąd się wzięła ta złość, może to przez ten pieprzony szum w głowie?
-Spokojnie... Zdziwiłem się, bo nie odpowiadałaś na moje pytanie. - spojrzałam na niego jak na wariata. Jakie kurwa pytanie? Odezwała się moja podświadomość.
-Niby jakie pytanie? Żartujesz sobie ze mnie? Nic nie słyszałam wcześniej! - prawie krzyknęłam. Cholera, uspokój się! On się o ciebie martwi, a ty na niego krzyczysz... Po raz kolejny odezwała się moja podświadomość.
-Pytałem się czy dobrze się czujesz. Masz jakieś takie zamglone oczy... - przywarł dłonią do mojego czoła. Co się ze mną dzieje? To na pewno wina braku snu!
-Naruto, nic mi nie jest. - powiedziałam i odsunęłam się od blondyna.
-Skoro tak uważasz... - był... zły? To prawda ostatnio przesadzam, za dużo ćwiczę, ale to tylko zmęczenie!  Jeszcze raz spojrzałam na jego oczy, które teraz były przesiąknięte bólem. Odwrócił się do mnie plecami. Świetnie! Złamałam obietnicę... Obiecałam mu, że nigdy więcej nie będę dawną Sakurą, która wiecznie wrzeszczy na niego i bije. Spojrzałam na obojętną minę Sai'a, który przypatrywał się tej sytuacji. W jego wzroku wyczytałam współczucie, jakby chciał mnie pocieszyć. Pamiętam jak jeszcze trzy miesiące temu wciąż się kłócilośmy, lecz teraz mogłam go nawet nazwać przyjacielem, ale ciężko się zaprzyjaźnia z kimś kto nie wie czym są uczucia. Wspieramy go jak możemy, ale chwilami po prostu załamujemu ręce. Jest jak taki drugi Sasuke, ale milszy. Czekaj, stop! Zapomnij o nim! On nie i s t n i e j e! Przynajmniej dla mnie. Miałam ochotę rzucić się biegiem za blondynem, ale się powsztrzymałam. Odwróciłam się na pięcie i prawie pobiegłam do pokoju. Dręczyły mnie wyrzuty sumienia. Po cholerę na niego krzyczałam?! Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, przeproszę go później. W zastraszającym tempie znalazłam się pod pokojem hotelowym niemalże trzaskając drzwiami. Chwyciłam kaburę i wyjęłam małe pudełko, otworzyłam je i chwyciłam jedną, białą tabletkę i zamykając ją wrzuciłam z powrotem na swoje miejsce. Zawsze trzymałam je tam, o wiele łatwiej jest je wyciągnąć z kabury podczas walki niż "wyciągnięcie" ich ze zwoju. Nie miałam szklanki ani butelki wody, a nie miałam ochoty znów zjawiać się w restauracji czy też czekać aż ktoś z obsługi przyniesie mi tę wodę. Weszłam do łazienki, wrzuciłam mały, kółkowaty lek do buzi i najzwyczajniej w świecie napiłam się z kranu. Pomimo bycia medykiem nie przejmowałam się tym aby za każdym razem ją przegotować, która jak na złość robiła to bardzo wolno. Zakręciłam kurek i wróciłam do pokoiku rzucając się na łóżko. Chwyciłam poduszkę, do której się przytuliłam i oplotłam nogami zaś głowę położyłam na kołdrze, którą po połowie byłam też przykryta. Była to dziwna pozycja, wiem o tym, ale bardzo wygodna.


Leki przeciwbólowe gówno dały! Za piętnaście minut będzie piętnasta, a ja nie zmróżyłam oka przez ten czas. Myślałam, że sen mi pomoże, ale skończyło się na bezcelowym krążeniu po pokoju. Wzięłam do rąk poduszkę i cisnęłam nią o ścianę. Byłam wściekła, czemu? Nie wiem. Zachowujesz się jak baba w ciąży! Odezwał się mój głos w głowie. Czy to aby na pewno normalne? Gadam SAMA ze SOBĄ. Chyba w najbliższym czasie odwiedzę psychologa, bo chyba to nie jest normalne co się ze mną dzieje, prawda?Chwyciłam zwój, w którym znajdują się wszystkie moje rzeczy i wyszłam. W recepcji oddałam klucze od pokoju i pożegnałam się z kobietą za biurkiem po czym wyszłam z budynku. Uderzył we mnie przyjemny powiew wiatru. Trochę mnie pobudził do logicznego myślenia. Trzeba przeprosić Naruto za ten wybuch gniewu. Po chwili wędrówki spostrzegłam bramę miasta i resztę drużyny. W moim gardle nagle stanęła gula, serce zaczęło łomotać, a cała odwaga wyparowała. Naprawdę nie lubiłam kłócić się z Naruto. Był dla mnie ważny po tym jak Sasuke uciekł. Wiele do myślenia też dała mi prawie trzyletnia rozłąka z chłopakiem podczas której zdałam sobie sprawę z tego jaki jest on dla mnie ważny. Przywitała mnie grobowa cisza. Podeszłam do blondyna, który stał do mnie tyłem. Sakura, nie zachowuj się jak Hinata! Spuściłam głowę i już miałam wypowiedzieć to jedno słowo, gdy zjawił się niespodziewanie Yamato.
-Widzę, że wszyscy są, no to w drogę. - powiedział i wszyscy prócz mnie wyszli z wioski. Dzieliło nas parę metrów. Miałam ochotę w tamtym momencie udusić mężczyznę. Nie wiem czy dam radę zebrać się jeszcze raz na to aby przeprosić Naruto. Nienawidzę przepraszać tak samo jak nienawidzę pożegnań. Szybko dogoniłam resztę.


Skakaliśmy z drzewa na drzewo już parę godzin. Prócz szumu w głowie teraz i moje mięśnie nóg krzyczały błagając o chwilę przerwy. Oczy zaczynały mnie piec i aż korciło mnie aby poprosić o postój, chociaż na moment. Ściemniało się, więc pewnie za chwilę zatrzymamy się na nocleg, więc postój nie miałby sensu. Cały czas byłam z tyłu i swymi umiejętnościami czujnie starałam się wyczuć wroga. To nie możliwe żeby nikt nas nie zaatakował podczas takiej misji. Miałam złe przeczucia. Dodatkowo gnębiły mnie wyrzuty sumienia za każdym razem, gdy spojrzałam na plecy Naruto bądź słyszałam jego głos, podczas rozmów jaka ta misja jest beznadziejna. Nie wyglądał na smutnego czy też złego, ale czułam, że muszę go przeprosić. Usłyszałam świst potem dźwięk wbijanego kunai w drzewo. Spojrzałam pod nogi, kunai z notką wybuchową. Jedyne co zdążyłam zrobić to zakryć twarz rękoma i odskoczyć na nie więcej niż dwa metry. Poczułam żrący ból jaki zadały mi płomienie, a potem leciałam w tył.  Uderzyłam o pień drzewa czując kolejne fale okropnego bólu, tym razem pleców i opadłam na ziemię bezwładnie niczym placek. Wszystkie mięśnie teraz kwiczały z bólu, dodatkowo zostałam oddzielona od grupy, zajebiście! Po prostu żyć nie umierać. Po chwili zaczęłam słyszeć odgłosy walki, co chwilę dało się słyszeć zgrzyt metalu bądź krzyki agoni, jak sądzę, przeciwników. Kto nas tak w ogóle zaatakował? Podparłam się na rękach powodując kolejne salwy bólu, ale wstałam podpierając się o pień drzewa, o który zostałam cisnięta niczym lalką o ścianę. Rozejrzałam się, ale jedyne co widziałam to drzewa, mnóstwo drzew. Mrok nocy mi nie pomagał, a piszczenie w głowie po wybuchu przyćmiewał umysł. Skupiłam się i szukałam chakry przyjaciół bądź wrogów. Znalazłam drużynę jakieś dwieście metrów od siebie, a odległość ciągle rosła. Byli rozproszeni, a ich chakra buzowała. Po chwili usłyszałam kroki i rechot jakiegoś faceta. Otwarłam oczy i zobaczyłam przed sobą wyższego od siebie o głowę osiłka. Włosy miał brązowe, a za ubrania służyły mu jakiś biały, podarty płaszcz. W dłoni dzierżył swą katanę, a na ustach pojawił się chytry uśmiech. Nie widziałam żadnej opaski wioski. Nagle zza jego pleców wyszli kolejni dwaj mężczyźni w takich samych ubraniach tyle, że jeden był blondynem, a drugi miał czarne włosy. Nie wyglądali na silnych, ale przecież nie rzucę się na nich jak głupia. Pobiegłam w przeciwną od nich stronę i, gdy stracili mnie z oczu wskoczyłam na drzewo. Po chwili wbiegli na polanę, po której jeszcze niedawno sama biegłam i zaczęli się rozglądać.
-No chodź, jeśli nam pomożesz to będziemy łaskawi i cię nie zabijemy! - krzyknął któryś z nich. Prychnęłam pod nosem i wyciągnęłam z kabury kunai z wybuchową notką. Rzuciłam go pod ich nogi, a oni szybko odskoczyli. Wbiegłam w środek kurzu i pyłu, który teraz tworzył zasłonę dymną. Ruszyłam w kierunku gdzie wyczuwałam ich chakrę i zobaczyłam ich, ksztuszących się biednych chłopców. Aż śmiać mi się chciało! Złamałam kark czarnowłesmu po czym uderzyłam blondyna, który poleciał gdzieś do tyłu. Usłyszeć dało się hałas pękających kości, krzyk bólu i upadek ciała na ziemię. Spojrzałam na ostatniego i uśmiechnęłam się kpiąco.
-Nie potrzebuję waszej łaski. - rzuciłam się na niego, a on zamachnął się kataną. Zwinnie odskoczyłam na bok i wyciągnęłam kolejny, tym razem zwykły, kunai. Obróciłam go kilka razy w dłoni i znów ruszyłam na przestraszonego mężczyznę. Próbował obronić się swoją bronią, ale szybko i prezycyjnie wbiłam swoje ostrze w jego brzuch nie dając mu szans na przeżycie. Jednak zanim skonał na mych oczach wbił mi w odwecie katanę w moje ramię po czym opluł mnie krwią i puścił swą broń padając na kolana mych stóp. Najwyraźniej próbował coś powiedzieć, ale jedynie zwinął się i położył martwy na ziemię. Chwyciłam się za krwawiące ramię. Bolało jak cholera. Szybkim ruchem wyciągnęłam ze swojego ciała zimną stal i zaczęłam leczyć ranę. Nagle usłyszałam jęknięcie, a po plecach zaczęła spływać jakaś ciepła, lepka ciecz. Szybko odskoczyłam i podczas skoku odwróciłam się. Stał tam jakiś facet w białym płaszczu z kunai'em w gardle. Swą broń kierował ku górze, czyli chciał mnie zabić? Zerknęłam na drzewo i zdrętwiałam. Z początku myślałam, że to niemożliwe, więc rozszerzyłam oczy, a gdy zdałam sobie sprawę, że to prawda i usta poleciały w dół. Stał tam Itachi Uchicha. Jak zawsze bił od niego chłód. Spojrzał na mnie, ale nie robił nic więcej.
-D..dlaczego? - niepewnie wypowiedziałam to jedno słowo. On jedynie zmróżył oczy i zniknął w chmurze kruków. Wyostrzyłam zmysły, ale nigdzie go nie czułam, czyli jest daleko. Skupiłam się na przyjaciołach. Byli ode mnie oddaleni o kilometr. Rzuciłam się do biegu podczas którego leczyłam piekącą ranę. Tym dalej byłam tym więcej widziałam kraterów, zniszczonych drzew i plam krwi. Naliczyłan jedenaście ciał. W końcu ujrzałam także resztę drużyny, wyglądali jak siedem nieszczęść, zresztą, ja nie lepiej, może nawet gorzej. Bodbiegłam do najbardziej poturbowanego, jak łatwo się można domyśleć, Naruto. Zapewne jak zawsze szarżował na wrogów myśląc tylko o wygranej. Zaczęłam leczyć jego klatkę piersiową.
-Kto to był? Nie mieli przepasek... - zabrałam głos.
-Pewnie najemnicy. Niestety, nie dało się wyciągnąć kto ich nasłał. Czterech dało radę uciec. - wyznał Yamato. Skończyłam leczyć i spojrzałam na jego twarz.
-Dzięki. - burknął i chciał odejść.
-Naruto.. - chwyciłam go za ramię. Zagryzłam wargę. -Prze...Przepraszam! - nie jestem w tym dobra. Schowałam twarz zapewne całą czerwoną za kotarą włosów. Nagle zaczął tarmosić moje włosy. Taki braterski gest. Uśmiechnął się, a ja odwzajemniłam go. Odeszłam od niego i wzięłam się za Sai'a, chakra mi się kończyła, ale muszę ich wszystkich wyleczyć. Zanim jednak zaczęłam leczyć jego rękę, on chwycił mnie za dłonie.
-To nic poważnego. - uśmiechnął się do mnie, a ja wyrwałam mu swoje ręce i skrzyżowałam je na klatce piersiowej. Dobrze wiedział, że padam z nóg, ale to ja jestem medykiem i niech pozwoli mi samej ocenić czy coś jest na tyle poważne, aby wyleczyć ranę czy nie.
-Pozwól, że ja to ocenię. - westchnął tylko i pozwolił mi działać. Znał moją upartość, więc odpuścił. Na koniec podeszłam do mężczyzny, on miał ledwie kilka zadrapań, ale jak uleczyłam tamte dwójkę to jego też powinnam. On widząc moje zamiary uśmiechnął się ciepło i pokręcił głową.
-Wszystko w porządku, nie marnuj chakry. - tym razem ja odpuściłam, szczerze mówiąc nie wiem czy dam radę w tym stanie dotrzeć do Konoha, a co by było gdybym jeszcze zmarnowała energię na jakieś zadrapania. Skinęłam głową i spojrzałam na resztę drużyny, która już szykowała się do drogi.
-Daaleko jeszcze? - zapytałam zmęczona. Wiem, dziecinnie się teraz zachowuję, ale jedyne o czym marzę to długa kąpiel, łóżko, herbata i jakaś dobra książka, a potem sen. Przeciągnęłam się i czekałam na odpowiedź.
-Nie, bez komplikacji jakieś pół godziny. - odparł najstarszy z naszej czwórki. Odetchnęłam z ulgą i zrównałam kroku z resztą.

Tak jak mówił Yamato, po trzydziestu minutach znaleźliśmy się w wiosce. Z niechęcią ruszyłam do budynku hokage. Był środek nocy, a dokładniej dwudziesta trzecia. Możliwe, że Tsunade po prostu śpi na biurku albo znowu pije. Jest mały cień szansy, że jeszcze zajmuje się papierami. Szybko pokonaliśmy schody i jako iż byłam pierwsza zapukałam w drewniane drzwi. Ku mojemu zdziwieniu usłyszeliśmy ciche "Wejść". W kilka sekund znaleźliśmy się w pokoju godaime. Skłoniliśmy się lekko, a mężczyzna położył na biurku niewielki zwój. Wzrok Tsunade wyrażał zdziwienie.
-To od hokage wioski piasku. - wytłumaczył szybko Yamato. Blondynka skinęła głową.
-Możecie wyjść, zapłata czeka tam gdzie zawsze. A! Sakura, mogłabyś chwilę zostać? - powiedziała zmęczonym głosem. Nie dziwię jej się, jest dwudziesta trzecia, może nie jest to jakaś późna pora, ale praca hokage męczy. Wszyscy wyszli. Zostałyśmy same w pokoju, nie wiedziałam co może chcieć. Ostatnio chyba nic nie zrobiłam.
-O co chodzi Tsunade? - czułam się w jej otoczeniu luźnie. Jako jedna z niewielu miałam prawo tak się do niej zwracać.
-Jak wiesz twoje nauczanie na członka ANBU trwa dwa lata. Idzie ci bardzo dobrze, wszyscy cię zachwalają. - słuchałam tego z zaciekawieniem zaś Tsunade mówiła to powoli z lekkim uśmiechem i przymróżonymi oczami. -Jednak ty masz szansę zakończyć szkołę jeszcze w tym roku. - otworzyła oczy i spojrzała na mnie z nutką dumy. Uśmiechnęła się zaś ja otworzyłam usta i oczy jeszcze szerzej niż przy spotkaniu z członkiem Akatsuki.
-A..ale ja się uczę dopiero trzy miesiące! Jest lipiec... Oni... uważają, że dam radę skończyć szkołę i stać się członkiem ANBU w dziewięć miesięcy? Przecież inni uczą się przez dwadzieścia cztery miesiące! - nie mogłam uwierzyć. Plątał mi się język, nie wiedziałam czy to sen czy prawda. Za dużo wrażeń jak na jeden dzień. Zaśmiała się po czym wstała i podeszła do mnie.
-Mnie też to się wydaje nierealne, ale jestem z ciebie dumna! - przytuliła mnie, co rzadko się zdarza. Jest dla mnie jak matka, ona wie jak bardzo mi brakuje rodziców. Odwzajemniłam uścisk. -Zresztą, czego mogłam się spodziewać po swojej uczennicy? No, a teraz idź się przespać. Pewnie jesteś zmęczona. - kiwnęłam głową i wyszłam z biura hokage i skierowałam się w stronę recepcji po zapłatę. Moje marzenie za niecałe pół roku się spełni! Odebrałam zapłatę i pobiegłam szczęśliwa do domu. Wzięłam długą relaksującą kąpiel, w końcu, mi się należy, prawda? Cały czas rozmyślałam nad tym co się stało, najpierw kruk, potem sen, potem Itachi i jeszcze to! Aż tak dobrze mi idzie? Nigdy nie wątpiłam w swoje umiejętności, ale bez przesady! Wzięłam głęboki oddech i zanurzyłam się do wody. Przeczesałam włosy pod wodą, o ile można to tak nazwać i wypłynęłam. Wzięłam puchowy, różowy ręcznik, który dostałam od mamy na urodziny parę lat temu. Wyszłam z łazienki uprzednio spuszcając wodę z wanny i weszłam do swojego pokoju. Zrezygnowałam z herbaty i książki, poszłam spać po przebraniu się w piżamę i wysuszeniu włosów.

Biurko... należące do hokage? Zwój. To ten, który przynieśliśmy. Dłoń, która po niego sięga i nagle oczy... Czerwone.

Zerwałam się z łóżka jak oparzona. Spojrzałam na zegar. Druga dwadzieścia siedem. Ta krwista czerwień sharingana... Padłam spowrotem na łóżko po czym usłyszałam wybuch. Rozszerzyłam po raz kolejny oczy i podbiegłam do okna. Zobaczyłam dym i nawet stąd dało się usłyszeć krzyki ludzi. Przeczesałam swoje różowe włosy. Co robić? Podleciałam do szafy i chwyciłam jakieś ubrania, jakiekolwiek. Ubrałam się w kilka sekund nie wiedząc nawet czy przypadkiem nie założyłam bluzki tyłem naprzód albo na lewą stronę. Zbiegłam po schodach na boso czego pożałowałam, nadępnęłam na coś niewielkiego. Chwyciłam się za stopę i syknęłam z bólu. Po chwili przeklinania ów przedmiotu pobiegłam dalej, ubrałam buty i pobiegłam w stronę budynku czcigodnej. Ciepły wiatr uderzył we mnie porywając włosy do tańca. Omijałam spanikowanych ludzi i biegnących shinobi. To chyba coś poważnego. Kiedy byłam w pobliżu mojego celu wskoczyłam na drzewo i przez okno do biura Tsunade, które zawsze Sizune otwiera na noc. Chwyciłam się za gorący policzek i zaczęłam ciężko oddychać. Na biurku leżał zwój, odetchnęłam.
-Przesadzam... - szepnęłam do siebie i już miałam wyskoczyć przez okno kiedy usłyszałam kroki. To może być przecież sprzątaczka... Ale o tej godzinie? Serce zabiło mi szybciej. Cofnęłam się o krok i postanowiłam schować się pod biurkiem i wyciszyć chakrę. Nagle drzwi się otworzyły lekko oświetlając pokój. Wstrzymałam oddech, gdy drzwi zostały przymknięte, a intruz  zaczął podchodzić do biurka. Wyciągnęłam kunai i modliłam się tylko żeby nie był to Itachi, albo co gorsza sprzątaczka. Wyobraziłam sobie jej minę, gdy rzucam się na nią, a ona nie wie co zrobić. Uśmiechnęłam się do swoich myśli i policzyłam do trzech. Jeden... dwa.... trzy!

~~~~~~~~~~~~~~~

Z góry przepraszam za błędy

Trochę się rozpisałam... Było trochę walki i więcej Naruto tak jak pewna osoba chciała :) Trochę też namieszałam żeby nie było przewidywalnie :D Myślałam, że się nie wyrobię, a jednak. Dziękuję wszystkim, już prawie wbiliśmy okrągłe 1000 wyświetleń! Aktualnie jest około 950, dziękuję <3 Teraz zapraszam do komentowania! Czytanie waszych komentarzy i odpowiadanie na nie bardzo mnie motywuje i uszczęśliwia :)